poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział 9: Znowu poczuł do kogoś coś więcej i znowu los postawił mu na drodze przeszkody.

Jakiś czas później.
 Chris spędził tego dnia mnóstwo czasu na grobie Caroline. Minął dokładnie rok od jej śmierci. Gdy wyszedł za bramę cmentarza, zadzwonił do doktora Stevensona, by zapytać jak postępują przygotowania do mojej operacji. Od dnia wypadku, nie przyszedł do mnie. Obwiniał się. Znowu poczuł do kogoś coś więcej i znowu los postawił mu na drodze przeszkody. Miał jedynie nadzieję, że odzyskam wzrok. Tom odwiedził go w tym czasie tylko raz. Po to by powiedzieć, że mój stan zdrowia zezwala na operację i… że jesteśmy razem. Co było kompletną bzdurą. Chris poczuł jak kolejny raz ktoś wbija mu szpilkę w serce. Tak naprawdę sam nie wiedział, co do mnie czuje, ale było to silne i dobre uczucie.

Tymczasem spacerowałam z Thomasem, po moim ulubionym parku przy szpitalu. Kupiliśmy tamtejsze hot dogi i od nowa poznawałam to miejsce. Tym razem pod względem dźwięków, zapachów i dotyku. Chłopak dosłownie na chwilę musiał odejść na parę metrów by porozmawiać przez telefon, więc posadził mnie bezpiecznie na ławce. Jedząc, słyszałam wokół siebie ogrom różnych odgłosów i kroków. Ptaki ćwierkały tak głośno, że wydawało się jakby były tuż obok. Nagle poczułam jak ktoś się do mnie przysiada. Bez słowa.
- Thom, to Ty? Nie strasz mnie tak - niepewnie się uśmiechnęłam.
- Nie bój się - chwilę zajęło mi odczytanie tego aksamitnego głosu.
- Chris? Lepiej stąd idź..- odsunęłam się.
- Dlaczego?- Nie chciał mnie speszyć.
- Bo Tom ze mną jest a nie chcę żebyście się pokłócili. Poza tym skoro do tej pory Cię nie było, to i teraz Cię nie potrzebuje - wstałam, ale nie do końca wiedziałam, w którą stronę mam iść.
- No tak, będzie zazdrosny. Każdy chłopak by był - skomentował.
- Co masz na myśli?- Zdziwiłam się.
- Jesteście razem, mówił mi. I mówił też, że nie chcesz mnie widzieć. I że lepiej będzie, jeśli dam Ci spokój - czułam na sobie jego wzrok.
- To wszystko nieprawda. Przecież to Ty mnie zostawiłeś samą i nawet nie pytałeś jak się czuję - oczy zaszły mi łzami, na samą myśl jak przykro mi było z tego powodu.
- Nie jesteście razem?
- No pewnie, że nie!- Krzyknęłam ze złością.- I chciałam żebyś mnie odwiedzał.
W tym momencie pojawił się Tom. Złapał mnie za rękę, ale wyszarpnęłam ją.
- Lizzy, co jest? Co on Ci nagadał?- Słychać było, że się zestresował.
- Prawdę, w przeciwieństwie do Ciebie. Jak mogłeś mnie tak okłamać?
- Chciałem Cię tylko chronić.
- Przed czym? Przecież ten wypadek to nie jego wina. Zamiast mnie chronić, zraniłeś. Zadowolony jesteś?- Byłam niesamowicie wściekła.
- Spokojnie - poczułam dłoń Chrisa na ramieniu.- Chciał dobrze. Przecież jest Twoim przyjacielem.
- Nie potrzebuję Twojego wstawiennictwa, doktorku - warknął Tom.
- Mam tego dosyć. Dzwonię po tatę, niech mnie stąd zabierze - sięgnęłam po komórkę.
- Nie dzwoń. Odwiozę Cię, jestem po dyżurze - zaproponował Chris.
- Dobrze. A Ty zastanów się, co zrobiłeś - powiedziałam już spokojniej.- Nie chcę stracić najlepszego przyjaciela, ale stałeś się egoistą. Odezwę się - spuściłam głowę, pozwoliłam Chrisowi by mnie objął i odprowadził do auta.
- Przepraszam Cię - usłyszałam, kiedy już w nim siedzieliśmy.
- Ty mnie? To ja przepraszam za niego.
- Powinienem był przyjść do Ciebie, nie słuchając jego głupot. Czułem i nadal czuję się winny. Nie chciałem zrobić Ci krzywdy. Wiedziałem jak się czujesz, bo rozmawiałem regularnie z Twoim lekarzem, ale nie mogłem przyjść. Myślałem, że mnie wyrzucisz.
- Nie obwiniam Cię, za to, co się stało. Bolało mnie tylko to, że nie przyszedłeś ani razu. Dlaczego czułeś się aż tak źle z powodu tego wypadku?
- Kiedyś Ci opowiem, jeszcze nie teraz, zgoda? To zbyt bolesne - dotknął mojej dłoni.
- Dobrze. Między nami już wszystko jest w porządku - ścisnęłam lekko jego palce.
- Cieszę się. Zabiorę Cię do domu - uruchomił auto.
- Za tydzień w końcu mnie zoperują. Nie mogę się doczekać, mam dosyć tych egipskich ciemności.
- Na pewno wszystko się uda. Wierzę w umiejętności naszych okulistów - gdy tylko mógł trzymał mnie za rękę.


Tydzień minął w mgnieniu oka. Strasznie się bałam. Moja rodzina była ze mną do samego końca, aż wywieźli mnie na salę operacyjną. Chris zrobił mi niespodziankę, zjawił się w fartuchu ochronnym i powiedział, że będzie się wszystkiemu przyglądał. Ucałował mnie czule w czoło. Kamień spadł mi z serca, ale nadal byłam przerażona. Rezultaty operacji mogły być różne. Zawsze coś mogłoby pójść nie tak. Tom zadzwonił tylko na chwilę rano, żeby powiedzieć, że modli się o moje zdrowie. W jego przypadku, było to dziwne. Nigdy się nie modlił. Anestezjolog przeprowadził ze mną krótką rozmowę, poinformował o tym, co się będzie działo i podał substancję usypiającą. Szybko zasnęłam, a operacja się rozpoczęła. Lekarze w pocie czoła pracowali kilka długich godzin. Dopiero w środku nocy, Stevenson powiedział mojej rodzinie, że zabieg poszedł po jego myśli, że nie ma komplikacji, a to czy odzyskałam wzrok okaże się po zdjęciu opatrunków, czyli za jakieś dwa tygodnie. Chris został na korytarzu z nimi, pojawiła się również Heather z Liamem. Wszyscy żyli nadzieją, że Bóg wysłucha ich próśb i odzyskam wzrok. Stringini już mu dziękował, za to, że w ogóle żyję.
Pielęgniarki przewiozły mnie do osobnej sali. Obudziłam się dopiero rano. Słyszałam szept mojej mamy, która mówiła, że wyzdrowieje i że mnie kocha. Słabym głosem odpowiedziałam jej, że też ją kocham. Bandaże okropnie mi przeszkadzały, najchętniej zdjęłabym je już teraz. Musiałam jednak cierpliwie czekać.
Dni dłużyły się w nieskończoność, chociaż Chris bardzo dbał o to żebym nawet przez chwilę nie była sama. Zabierał mnie na spacery, puszczał swoje ulubione piosenki, czytał książkę. Zajmował się mną wyjątkowo troskliwie, a ja z każdym dniem zakochiwałam się w nim coraz bardziej. Był uroczy, inteligentny, uprzejmy, bezinteresowny i miał genialne poczucie humoru. Jednak nadal nie wyjaśnił mi historii z tajemniczą Caroline w roli głównej, co trochę mnie martwiło. Chciałam wiedzieć, na czym stoję, a bałam się, że to, co ukrywa nie wpłynie pozytywnie na naszą relację. Relacja. Jak to dziwnie brzmi. W sumie inaczej nie dało się tego określić, bo nie byliśmy parą. Spotykaliśmy się jak przyjaciele. Bez trzymania się za ręce, bez pocałunków. Zaczynałam myśleć, że po prostu nie jesteśmy sobie pisani i nic z tego nie będzie. A, że przyjaciel z niego wspaniały to nie mam zamiaru z niego rezygnować.
Nareszcie nadszedł TEN dzień. Rodzice pojechali ze mną do szpitala na zdjęcie opatrunków. Nie chciałam im tego mówić, ale panicznie się bałam. Lekarz nie dawał stuprocentowej gwarancji na to, że kiedykolwiek będę widziała. Czułam, że mama jest bardzo zdenerwowana. Tata zapewne jak zwykle miał kamienny wyraz twarzy. Doktor posadził mnie na krześle w swoim gabinecie, tuż przed przystąpieniem do czynności usłyszałam zdyszanego mężczyznę wpadającego do pomieszczenia.
- Przepraszam za spóźnienie, pacjenci. Już jestem - był to Chris, usiadł przy mnie i od razu złapał za rękę.- Będę przy Tobie, bo chcę żebyś mnie pierwszego zobaczyła - słyszałam w jego głosie radość.
- Oby - uśmiechnęłam się niepewnie.
Lekarz zaczął odwiązywać bandaż, cały czas miałam ciemność przed oczami. W miarę odsłaniania moich oczu, dostawałam delikatnych przebłysków światła. Mrużyłam powieki, bo snopy silnego szpitalnego światła raziły mnie mocno.
- Lizzy, widzisz coś? Cokolwiek? Spokojnie, daj sobie chwilę - mówił lekarz.
Usilnie starałam się coś dojrzeć. Rozróżniałam tylko kształty. Jednak… Po chwili te kształty przybierały coraz ostrzejsze formy, aż w końcu patrzyłam prosto w oczy Chrisa i widziałam go. Widziałam! Nareszcie zniknęły egipskie ciemności. I spojrzałam w te przepiękne, błękitne oczy, za którymi tak tęskniłam.
- Lizzy, powiedz coś.. - błagał blondyn.
- Cóż mogę powiedzieć? Wyglądasz jakbyś nie spał kilka nocy - roześmiałam się i przytuliłam do niego mocno, co szybko odwzajemnił.
W pierwszej chwili nie dotarło do niego, co powiedziałam, potem ustąpił mojej rodzinie miejsca. Później pojechałam z nimi do domu. Chrisa wzywały obowiązki. Byłam tak zaabsorbowana tym wszystkim, że szybko poszłam spać.
Kiedy się obudziłam okazało się, że spałam prawie 15 godzin. Było mi to potrzebne. Mój organizm był tak niesamowicie wykończony, że nie było w tym nic dziwnego. Mama przyniosła mi coś do jedzenia, razem z rodzeństwem zagraliśmy w Scrable, nawet Heat i Liam mnie odwiedzili. Zabrakło mi tylko Toma. Owszem byłam na niego zła, ale był moim przyjacielem. Potrzebowałam go. Sięgnęłam, więc po telefon i wykręciłam jego numer.
- Tak słucham - odezwał się po kilku sygnałach.
- Cześć Tom.
- Lizzy? Cześć - wyraźnie się speszył.
- Przyjdź do mnie, chcę pogadać.
- Nie wiem czy to dobry pomysł, musisz odpoczywać - próbował się wykręcić.
- Słuchaj, chcę wyjaśnić to, co się stało. Musimy się spotkać i porozmawiać.
- Dobrze, mogę być za godzinę?
- Jasne, to czekam - uśmiechnęłam się do siebie.
Czekając na niego poprawiłam fryzurę, przebrałam się z pidżamy w coś, w czym mogę mu się pokazać i umyłam zęby. Przyszedł punktualnie, drzwi otworzyła mu moja mama i serdecznie się z nim przywitała. Wszedł na piętro i zajrzał do mojego pokoju.
- Hej. Jestem - zaczął.
- Hej. Chodź, usiądź - poklepałam miejsce na łóżku tuż obok siebie.
- Jak się czujesz? Heather mówiła, że odzyskałaś wzrok. To wspaniale, bardzo się cieszę - miał takie radosne spojrzenie.
- Czuję się zdecydowanie lepiej. Dziękuję. Jeśli chodzi o tamto, w parku.. Źle zrobiłeś okłamując mnie i Chrisa, ale w pewnym sensie Cię rozumiem, więc już się nie gniewam. Znamy się od dziecka. Wiem, jaki jesteś naprawdę. Wydaje Ci się, że coś do mnie czujesz, a w rzeczywistości chcesz jeszcze poszaleć. Kocham Cię, ale jak przyjaciela, brata. Jeśli chcesz żebyśmy się dalej przyjaźnili, musisz to uszanować.
- Rozumiem, że chcesz być z tym doktorkiem?
- Nie. A nawet, jeśli to mam prawo do wyboru i szczęścia.  Jesteś wspaniałym mężczyzną, ale potrzebujesz dziewczyny zdecydowanie innej niż ja. Wierz mi, wiem, co mówię - zaśmiałam się.
- To Ty jesteś wspaniała - przytulił mnie mocno. 
Potem leżeliśmy obok siebie na moim łóżku i patrząc w sufit śmialiśmy się i rozmawialiśmy. On opowiadał o swoich podbojach, o śmiesznych sytuacjach z tym związanych. W pewnym momencie złapał mnie za rękę i odwrócił głowę w moją stronę tak, że nasze nosy się stykały i patrzyliśmy sobie w oczy. Czułam, że dąży do pocałunku. Znowu miałabym to przerywać i tłumaczyć, że nie możemy. Przyjaciele się nie całują. Kiedy to do niego dotrze? Na całe szczęście nic nie musiałam robić. Zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Chris.
- Doktorek, tak? Odbierz - Thom przewrócił teatralnie oczami i usiadł.
- Przepraszam Cię - uśmiechnęłam się pocieszająco i odebrałam.
- Cześć Lizzy. Jak zdrowie?- Usłyszałam jego aksamitny głos.
- Wszystko w porządku, dzięki.
- Chciałbym żebyś do mnie wpadła. Jak będziesz miała ochotę oczywiście. Kolacja, dobry film. Co Ty na to?
- Dzisiaj?- Nie wiedziałam, co powiedzieć ze względu na Toma.
- Najlepiej dzisiaj. Masz już jakieś plany?
- Właściwie to nie - rzekłam po kilku sekundach namysłu.
- Przyjechać po Ciebie za dwie godziny?
- Jasne. To do zobaczenia - ucieszyłam się, ale starałam się też nie okazywać tego przy przyjacielu.
- Pójdę już. Jutro praca i takie tam. Trzymaj się Liz - musnął ustami mój policzek i wyszedł tak szybko, że nic nie zdążyłam powiedzieć.
________________________________________________________________

Witam :)
Na tym blogu również pojawił się ostatni odcinek w tym roku.
Jak co poniedziałek wykonałam swoje zadanie i przedstawiam Wam kolejny rozdział.
Oby ten 2014 rok był dla Was lepszy pod każdym względem :)
Całuję :*

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział 8: Raz na zawsze musi zniknąć z mojego życia. Dla mojego dobra.

Prezentacja Chrisa została przyjęta niesamowicie dobrze. Różni profesorowie mu gratulowali i strasznie długo z nim rozmawiali. Stałam gdzieś z boku popijając wodę z cytryną, trzymałam teczkę z jego dokumentami i czekałam, aż blask chwilowej sławy przejdzie na kogoś innego.
W końcu podszedł do mnie, a od przechodzącego kelnera wziął szklankę z jakimś trunkiem i szybko go wypił.
- Nie dość, że nerwy mnie zjadały od środka to jeszcze mam pustynię w ustach - odezwał się po opróżnieniu całej zawartości.
- Ale już możesz odetchnąć. I najwyraźniej Twój występ się spodobał - cieszyłam się z jego sukcesu.
- Wszystko dzięki Tobie. Gdyby nie Twoje uwagi, pewnie wyszłoby o wiele gorzej. Jak mogę Ci się odwdzięczyć?
- Nie musisz. To był mój obowiązek, jako asystentki.
- Powinienem Ci dziękować, że w ogóle zechciałaś tu przyjechać. Więc wymyśl coś a ja się dostosuje.
- Skoro tak bardzo tego chcesz, to dobrze. Zastanowię się - uśmiechnęłam się.
W tym momencie podszedł do nas mężczyzna w drogim garniturze, na oko po 40tce.
-  Dzień dobry. Sporo czasu minęło od naszej współpracy, ale nadal jesteś świetny w tym, co robisz - zagaił.
- Witam panie Philipie. Cieszę się, że się podobało.
-  Widzę, że przywiozłeś ze sobą również swój skarb - niespodziewanie spojrzał na mnie.- Słyszałem o ślubnych planach. Imiona dla dzieci wybrane?- Uśmiechnął się szeroko.- Caroline, zawsze przepięknie wyglądałaś, ale dzisiaj chyba nie chciałaś przyćmić narzeczonego, prawda?- Skomentował mój strój.
Już miałam ochotę mu coś powiedzieć i zażądać wyjaśnień, ale Chris szybko wziął go na bok. Przez chwilę mu coś tłumaczył, pożegnał się, chwycił mnie w pasie i wyprowadził z sali.
- Możesz mi wyjaśnić, o co mu chodziło? Jaka Caroline? Jaki ślub? Jakie dzieci? Wyraźnie mnie z kimś pomylił.
- Czasem tak ma. Nie roztrząsajmy tego - uciął krótko.
- Obraził mnie. Skrytykował mój strój - wkurzył mnie tym.
- Nie miał złych intencji. Kiedyś zrozumiesz - bez pożegnania zaszył się w swoim pokoju.


Następnego dnia wyjechaliśmy z San Francisco przed godziną dwunastą. Między nami panowała dziwna, napięta atmosfera. Kompletnie nie rozumiałam, co spowodowało u niego taką reakcję. Był milczący i przygnębiony. Prawie się nie odzywał, a i ja nie chciałam burzyć jego spokoju.
W samochodzie spałam jakąś godzinkę. Kiedy się obudziłam on nadal nic nie mówił i słuchał cicho włączonego radia. Jechaliśmy jakąś nudną autostradą, stałą prędkością. Mijały nas różne samochody. Obserwowałam niebezpieczne manewry niektórych kierowców. Zero wyobraźni. Kilka chwil później przekonałam się o tym boleśnie na własnej skórze. Na pasie przeciwnym jechał spokojnie mężczyzna z dwójką dzieci, dogonił go jakiś młody facet swoim Mercedesem i usilnie próbował go wyprzedzić. Zrobił to w końcu, ale na nasze nieszczęście nie zdążył go wyminąć i wrócić na swój pas. Uderzył w nas, chociaż Chris próbował temu zapobiec. Starał się, ale zanim zdążył zastosować jakiś manewr już było po wszystkim.

Nie wiem, co było dalej. Przytomność odzyskałam dopiero w szpitalu. Okazało się, że przywieźli nas do California Hospital Medical Center. Byli przy mnie moi rodzice i rodzeństwo. A na korytarzu czekali Tom, Heather i Liam. Doktor Stevenson zrobił mi wszystkie potrzebne badania i prześwietlenia. Miałam złamaną nogę, mocno stłuczoną rękę, i dosyć poważny uraz głowy. Na szczęście nie musieli mnie wprowadzać w śpiączkę farmakologiczną, ponieważ mój stan, chociaż nie najlepszy, to ustabilizował się. Zgłosiłam także lekarzowi, że mam problem ze wzrokiem. Widziałam słabo albo tylko kształty postaci bądź rzeczy. Okazało się, że może to byś spowodowane niewielkim obrzękiem mózgu lub nawet uszkodzeniem nerwu.
Przeraziło mnie to, bo opiekowałam się nieraz takimi pacjentami i wiem, że to nie wróży dobrze. Według Stevensona Chris czuł się lepiej niż ja, ale dali mu leki przeciwbólowe i zasnął. Miał podobno kilka złamań i szycie głowy. Mieliśmy szczęście, że w ogóle żyjemy.

Na korytarzu moi przyjaciele bardzo się denerwowali, bo lekarz powiedział im tylko, że wyszły kolejne uszkodzenia tym razem wzroku. Tom był dodatkowo wściekły na Chrisa. Obwiniał go za ten wypadek. Gdy tylko dowiedział się, w jakiej sali się znajduje, poszedł do niego. Blondyn obudził się, leki działały jednak nie czuł się na siłach by wstać.
-  Zadowolony z siebie jesteś? Jak nie potrafisz prowadzić to nie zabieraj nikogo ze sobą. Przez Ciebie Lizzy jest w bardzo kiepskim stanie - wyrzucił to z siebie od razu.
- Co z nią? Nie pozwalają mi stąd wyjść, a chciałem do niej pójść - powiedział cicho.
- Jest połamana. Być może straci wzrok. I wszystko przez Ciebie.
- Wzrok? To niemożliwe. Stevenson coś by mi powiedział…- przeraził się.
- Wykryli to przed chwilą. Dobrze Ci radzę. Nie zbliżaj się do Liz. Wystarczająco ją skrzywdziłeś. Nie przychodź do niej, nie pytaj o nią. A kiedy stąd wyjdziesz, nie dzwoń, nie kontaktuj się. Daj jej święty spokój, bo będziesz miał ze mną do czynienia. Będę ją bronił przed Tobą - gdyby nie to, że Chris był w takim stanie Tom na pewno by go uderzył, ledwo się powstrzymywał.
Wyszedł szybkim krokiem żeby zaraz za drzwiami uderzyć pięścią w ścianę. Nigdy nie czuł się tak słaby i bezsilny. Nigdy nie kochał, więc nie wiedział, co ma robić. Blondyn tymczasem leżał bez ruchu, bo bolał go dosłownie każdy kawałeczek ciała. Dopiero w tamtej chwili dotarło do niego, że historia się powtórzyła. Los postawił na jego drodze kogoś nowego, a on znowu zawiódł. Mógł doprowadzić do kolejnej śmierci. Albo ciąży na nim jakaś klątwa albo ma niezłego pecha. Jedno wiedział na pewno. Tom miał rację. Raz na zawsze musi zniknąć z mojego życia. Dla mojego dobra.



Minęły trzy tygodnie. Niestety stan mojego wzroku znacznie się pogorszył. Nie widziałam kompletnie nic. Ciemność. Byłam zrozpaczona, chociaż starałam się tego nie okazywać przy moich bliskich. Mojego samopoczucia nie poprawiał fakt, iż Chris nie pojawił się u mnie ani razu. Kilka dni temu doktor Stevenson wypisał go do domu, a on nawet nie zadzwonił. Nie znałam go zbyt dobrze, nie wiedziałam o nim wszystkiego a mimo to czułam, że go potrzebuję. Lekarz okulista twierdził, że będzie musiał przeprowadzić operację by usunąć zakrzep krwi w okolicy nerwu wzrokowego. Jeśli wszystkie wyniki badań będą optymistyczne i opinie okulistów będą zgodne, po tym zabiegu odzyskam wzrok. Jednak istnieje ryzyko powikłań, a jak na razie wyniki nie pozwalają na jego wykonanie. W takim stanie mogłabym nawet umrzeć. Stevenson na prośbę moich rodziców pozwolił mi wrócić do domu, ale pod warunkiem, że będę leżeć i odpoczywać. Złamania muszą się zrosnąć i ogólnie muszę wrócić do formy.
Leżałam na łóżku w swoim pokoju, z gipsem na nodze i bandażem na głowie. Z laptopa wydobywała się moja ulubiona piosenka Beyonce. Nie wiedziałam czy kiedykolwiek byłabym w stanie przyzwyczaić się do tej okrutnej, przygnębiającej ciemności. To było okropne. Mój słuch się wyostrzył, przez co słyszałam każdy szmer, nawet najdrobniejszy. Stało się to w końcu irytujące. W pewnym momencie ktoś wszedł do pokoju.
- Cześć Tom - uśmiechnęłam się.
- Cześć. Skąd wiedziałaś, że to ja?- Zdziwił się siadając na moim łóżku.
- Zawsze szurasz nogami jak chodzisz - zaśmiałam się, a on mnie objął.
- No popatrz. Nigdy wcześniej tego nie słyszałaś. Nie jest z Tobą tak źle, kochana. Heath z Liamem wpadną do Ciebie wieczorkiem. A ja przyniosłem Ci Twoje ulubione pomarańcze i czekoladę mleczną - usłyszałam szelest reklamówki.
- Oj dziękuję. Jesteś kochany - ucieszyłam się.
Tom od czasu wypadku bardzo o mnie dbał. Chodził ze mną na badania, opiekował się mną. Mogłam na niego liczyć. Nie to, co Chris. Spytałam o niego tylko raz. Tom się zdenerwował, więc nie mówiłam o nim więcej.
_________________________________________________________________

Witam Was świątecznie nowym odcinkiem :)
Może nie jest długi, ale sytuacja się rozwija.
Jestem ciekawa Waszych opinii.
Tymczasem życzę Wam wszystkiego najlepszego, zdrowia, miłości, radości, rodzinnych świąt, zero smutku i mnóstwo uśmiechu. Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku kochaniutkie ! :*
Całuję <3

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Rozdział 7: Chyba po raz pierwszy odkąd go znam, tak szczerze się śmiał.

Następnego dnia obudziło nas ciekawskie słońce zaglądające przez okno do pokoju. Przeciągnęłam się i z powrotem oparłam głowę na ramieniu Toma. Spało mi się spokojnie i wygodnie. Jak za dawnych dziecięcych lat. Na szczęście tak jak mówił nie miał siły żeby cokolwiek zdziałać, więc czułam się bezpiecznie. On też się obudził, ale gdy tylko poruszył głową zasyczał z bólu. Sięgnęłam przez niego po butelkę z wodą i podałam mu ją.
- Oj Lizzy, mój aniele - wydukał i wypił chyba pół butelki za jednym razem.- Tak właściwie, co Ty tu robisz?- Zaczynało do niego docierać, że nie śni.- Chyba nic Ci nie zrobiłem, prawda?- Przestraszył się.
- Nie, nie martw się - pocałowałam go w policzek.- Chciałeś tylko żebym z Tobą została, to wszystko.
- To dobrze. Nie chciałbym Cię skrzywdzić. Nigdy. Jesteś przecież moją najlepszą przyjaciółką - odłożył butelkę i przytulił mnie do swojego nagiego torsu.
- Wiem, ale muszę już iść. Poradzisz sobie?- Podniosłam się.
- Tak, jasne. Dziękuję Ci - puścił do mnie oczko.
Uśmiechnęłam się tylko i poszłam do łazienki przebrać się w swoje ciuchy, po czym pożegnałam się i poszłam do siebie, kilka domów dalej.
Przespałam się jeszcze parę godzin. Dziś tata odpuścił mi pracę a i w szpitalu nie musiałam być, więc mogłam sobie poleniuchować. Później zjadłam spaghetti zrobione przez mamę, rozmawiałam trochę z rodzeństwem i zamknęłam się w swoim pokoju. Nie spałam już, ale leżałam i przełączałam kanały w telewizji. Nagle usłyszałam przytłumiony dźwięk swojego telefonu. Miałam jednak zagadkę: gdzie on jest? Szłam za melodyjką aż w końcu znalazłam go w przedpokoju. Pospiesznie odebrałam nie patrząc, kto dzwoni.
- Słucham?
- Cześć Lizzy. Chris Stringini z tej strony.
- Cześć. Jak się czujesz?
- Dobrze. Za to Tom chyba ma niezłego kaca, co?
- Można tak to ująć. Zajęłam się nim i będzie dochodził powoli do siebie.
- Spotkamy się dzisiaj?
- Masz jakiś plan?
- Mecz koszykówki.
- Sprytne. Chętnie z Tobą pójdę, o której?
- Wpadnę po Ciebie o 17, pasuje Ci?
- Jasne. To do zobaczenia.
- Na razie.
Wróciłam do swojego pokoju, a żołądku czułam dziwne łaskotanie. Z twarzy nie schodził mi uśmiech. Co to ma znaczyć? Elizabeth Sophie Wilson, w tej chwili się uspokój. To tylko mecz koszykówki. Nie mówił przecież nic o randce. Pomimo usilnych prób uspokojenia swojego żołądka, nie mogłam przestać myśleć o Chrisie. Ciekawe czy on też o mnie myśli. Nigdy nic nie wiadomo. Czas na kąpiel. Nie mogę się spóźnić.

Minęły dwa tygodnie. Mecz był jak najbardziej udany, a ja i Chris widywaliśmy się częściej. Nie wiem, co on czuł, ale ja się chyba zakochałam. Sama nie wiem. Na myśl o nim uśmiechałam się do siebie, a kiedy go widziałam, miałam ochotę przytulić się do niego. Tego dnia w szpitalu było sporo pracy, spotkałam go dopiero przy wyjściu.
- Hej Liz - przywitał się.- Mam pytanie.
- Hej, o co chodzi?
- W ten weekend mam ważne sympozjum w San Francisco, ordynator polecił żebym wziął ze sobą asystentkę, a że jej nie mam to pomyślałem, że mogłabyś mi towarzyszyć, jeśli masz ochotę.
Wyjazd z nim? Marzenie.
- W sumie, tata poradzi sobie beze mnie, więc chyba mogę jechać - z trudem powstrzymywałam wybuch radości.
- Świetnie. Jedziemy moim autem, w piątek rano. Podjadę do Ciebie o siódmej, ok.?
- Ok. To do piątku- wyszedł szybko.
Jutro miał mieć wolne, aby przygotować się do sympozjum. Byłam taka podekscytowana. Wspólny wyjazd. Wiele może się wydarzyć, ale muszę trzymać klasę. Nie mogę mu nic powiedzieć, chyba, że sam wyzna, że coś do mnie czuje. Na razie, jest moim dobrym kolegą i tego się trzymam.
Po powrocie do domu, wzięłam prysznic i wybrałam się na krótki spacer z Heather. Opowiedziałam jej o wszystkim a ona jak zwykle sobie żartowała.
- Musisz uważać, na takich sympozjach to nie wiadomo, co się dzieje. Przy recepcji okaże się, że macie ten sam pokój, o czym on oczywiście nie wiedział, a potem jedno łóżko i romans gotowy.
- Przestań. Ty wszędzie widzisz okazję do podrywu - uspokajałam ją.- To podróż służbowa.
- No, ale wziął akurat Ciebie. Nie ma pielęgniarek? Pełno ich tam. Coś musi w tym być. Mówię Ci. Na imprezie nie spuszczał Cię z oka - snuła teorie spiskowe.
- Heath, on momentami tak dziwnie się zachowuje, że nie potrafię go rozszyfrować. Czasem patrzy na mnie tak jakby patrzył na zupełnie inną osobę. Ma takie nieprzytomne spojrzenie. Dopóki nie dowiem się, o co chodzi, nie będę spokojna – podzieliłam się z nią swoimi wątpliwościami.
- Nie wygląda na psychola, ale bądź czujna.


Piątek rano. Bardzo łatwo wstawało mi się tego dnia. Byłam już spakowana. Zjadłam śniadanie, wzięłam prysznic. Ubrałam się w wygodne jeansy, koszulkę na ramiączkach i luźny beżowy sweterek. Włosy miałam już naturalnie pokręcone, przeczesałam je tylko trochę i byłam zadowolona z efektu. Zabrałam niewielką torbę i wyszłam przed dom. Po kilku minutach Chris podjechał swoim drogim autem pod płot mojego domu, zatrzymał się i wysiadł.
- Cześć. Wyspana?- Uśmiechnął się i delikatnie pocałował mnie w policzek na powitanie.
- Cześć. Nie, ale liczę na to, że jeździsz na tyle spokojnie żebym mogła się zdrzemnąć- śmiejąc się pokazałam mu swojego jaśka.
- Jeśli zaśniesz podczas jazdy ze mną, będzie to równoznaczne z tym, że mi ufasz. Tak słyszałem - otworzył mi drzwi od strony pasażera.
- Zobaczymy - mrugnęłam do niego, oddając mu swój bagaż i wsiadłam.
Zapakował moją torbę, zajął miejsce za kółkiem i ruszyliśmy. Był taki uroczy. Włosy miał potargane, wyglądał na zmęczonego. Bardzo skupiał się na drodze i sprawiał wrażenie zmartwionego. No cóż, chyba mu ufałam, bo dość szybko zasnęłam opierając głowę o jaśka. Całe szczęście, że nie chrapię.
Nie wiem ile czasu jechaliśmy, bo Chris obudził mnie już na miejscu. Wysiadłam i rozejrzałam się. Byliśmy chyba w centrum San Francisco. To miasto zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Hotel znajdował się po drugiej stronie ulicy, więc udaliśmy się tam. W holu było tłoczno i dosyć głośno. Zameldowaliśmy się. Dostaliśmy pokoje obok siebie. Windą pojechaliśmy na piąte piętro budynku. On wszedł do siebie a ja zniknęłam za drzwiami swojego apartamentu. Pokój był luksusowy. Miałam niewielki przedsionek z dużym lustrem, szafą, stolikiem, dwoma krzesłami i barkiem. Przez okno wpadało mnóstwo słońca. Weszłam do drugiego pomieszczenia, w którym znajdowało się sporych rozmiarów łóżko w baldachimem, szafka nocna, toaletka, telewizor, po lewej stronie znajdowały się kolejne drzwi, na pewno łazienka. Weszłam tam i zamarłam. Wielka wanna z hydromasażem tylko dla mnie. Cudownie. Rozpakowałam się i wyszłam na nieduży balkon, na który wychodziło się z sypialni. Przymknęłam oczy, oparłam się rękoma o barierkę i wzięłam głęboki wdech.
- Pięknie tu, prawda?- Usłyszałam głos blondyna. Rozejrzałam się i okazało się, że jego balkon jest tuż obok mojego. Super.
- Jak najbardziej.
- Zgłodniałaś? Może pójdziemy się przejść po centrum i zjemy jakiś lunch?- Zaproponował.
- Jasne. Za godzinę na dole?
- Do zobaczenia- Uśmiechnął się szeroko i zniknął we wnętrzu pokoju.
Wzięłam odświeżający prysznic, ułożyłam włosy, nałożyłam delikatny dzienny makijaż, przebrałam się i zjechałam windą na parter. Chris już tam czekał ubrany w niebieską koszulkę polo i jeansy. Nie mogłam pozbyć się wesołego wyrazu twarzy. Jego widok sprawiał mi radość. Miałam nadzieję, że on też tak czuje.
Przeszliśmy się do pobliskiej knajpki, polecanej przez obsługę hotelu. Rozmawialiśmy na luzie, również o prezentacji. Następnego dnia rano miał wygłosić swój referat. Moim zadaniem było sprawdzić wszystkie pomocne notatki i poukładać je tak, żeby nie musiał się dodatkowo stresować. W końcu jestem jego asystentką. Zjedliśmy dwa dania i deser, bo umieraliśmy z głodu. W drodze powrotnej obejrzeliśmy uliczny występ tancerza i rapera. Oboje rozluźniliśmy się i podrygiwaliśmy w rytm muzyki. Chyba po raz pierwszy odkąd go znam, tak szczerze się śmiał. Cieszyłam się, że nastąpiło to właśnie przy mnie. Chociaż mogło to dla niego nic nie znaczyć. Dla mnie było ważne.
Powolnym spacerkiem wróciliśmy do hotelu, zatrzymaliśmy się pod drzwiami mojego pokoju, jeszcze parę minut rozmawialiśmy. W końcu jednak urwałam temat, grzecznie się pożegnałam i zniknęłam za drzwiami. Byłam niesamowicie zmęczona. Jedyne, o czym marzyłam w tej chwili to wygodne łóżko i spokojny sen.
_________________________________________________________________

Hejka :)
Rozdział krótszy, bo przejściowy, ale i tak jestem ciekawa czy Wam się spodoba. Nie jest on może najciekawszy na świecie, ale coś w nim chyba jest.
Dziękuję za komentarze :)
Całuję :*

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Rozdział 6: Różnych szczegółów człowiek się dopatrzy, gdy przygląda się drugiej osobie.

Od pocałunku z Thomasem minął miesiąc. Byliśmy już na paru wspólnych imprezach i jedyne, co zauważyłam to to, że już tak mocno nie zależy mu na poderwaniu tysiąca dziewczyn. Może ma gorszy okres. Z nim nigdy nie wiadomo. Dziś po raz kolejny, na przerwie w szpitalu poszłam do Trinity Park, zjeść hot doga i posiedzieć te parę minut w słońcu na ławce. Często spotykałam tu Chrisa, który również wpadał tu na przerwy. Dziś nie było inaczej. Kupił sobie coś do jedzenia i przysiadł się do mnie. Dużo rozmawialiśmy. Polubiłam to. Dobrze się rozumieliśmy, mieliśmy podobne poczucie humoru. On proponował, że zabierze mnie kiedyś na mecz koszykówki, a ja, że zrewanżuje się wyjazdem do stadniny. Wszystko było takie niezobowiązujące i lekkie. Zauważyłam, że kiedy się stresuje, pociera palcem wskazującym czubek nosa. Różnych szczegółów człowiek się dopatrzy, gdy przygląda się drugiej osobie. On z kolei na pewno zaobserwował, że kiedy ja się denerwuję, kręcę kosmyk włosów na palcu. No i ta jego obrączka. Tego nie da się nie zauważyć. Pod koniec przerwy, gdy wracaliśmy już do szpitala zaskoczył mnie swoją propozycją.
- Słuchaj, pomyślałem, że może miałabyś ochotę wybrać się ze mną na kolację dziś wieczorem?- To było szokujące. Czy to ma być randka? A żona?
- Wiesz, chętnie, ale akurat idę ze znajomymi do klubu.- Musiałam odmówić.
- No, jeżeli tak, to innym razem po prostu.
- Chyba, że masz ochotę na małą imprezę?- Starałam się zauroczyć go swoim uśmiechem tak żeby się zgodził. Impreza to nic złego prawda?
- A nie będę przeszkadzał?
- Jasne, że nie. Myślę, że to będzie fajna okazja żeby zobaczyć jak nasz pan doktor tańczy.- Poniekąd wyzwałam go na pojedynek.
- Skoro tak stawiasz sprawę, to będę. Gdzie i o której?- Zgodził się.
- Haute o 21. Wiesz gdzie to?
- Wiem. W takim razie, do zobaczenia.- Kiwnął ręką i odszedł w swoim kierunku.

W szpitalu skończyłam dziś trochę wcześniej i umówiłam się z Heather w swoim domu. Gdy przyszłam mama poinformowała mnie, że od 15 minut siedzi w moim pokoju.
- Cześć mała.- Przywitałam się.
- No hej. To, co ubierasz?- Dopiero teraz spostrzegłam, że wywaliła z szafy większość moich ciuchów.
- Huragan tędy przeszedł?- Rozejrzałam się.
- Tak. Huragan Heather.- Spojrzałyśmy na siebie i zaczęłyśmy się śmiać.
Ona była już gotowa, więc zajęła się mną. Zrobiła mi imprezowy makijaż, lekko podkręciła włosy i wybrała błękitną sukienkę z dekoltem ozdobionym srebrnymi nitkami i kamyczkami. Wiszące kolczyki, pasujący do tego wisiorek, szpilki i gotowe.
- A właśnie, zapomniałam Ci powiedzieć. Zaprosiłam Chrisa.- Przypomniało mi się.
- Tego doktorka?
- No tak. Chciał mnie zabrać na kolację, to zaproponowałam żeby poszedł z nami. W sumie nosi obrączkę a nigdy nie widziałam jego żony. Dziwne nie?- Zamyśliłam się.
- Oj nie myśl tyle tylko chodź, bo Liam i Tom już pewnie na nas czekają przed domem.- Pociągnęła mnie za sobą.
Faktycznie obaj stali już pod bramą, niesamowicie odstawieni. Poinformowałam ich, że przyjdzie też mój znajomy ze szpitala, co wyraźnie nie spodobało się Thomasowi, który nie lubi konkurencji. Odpuściłam sobie jakikolwiek komentarz i ruszyliśmy do klubu. Na miejscu spotkaliśmy Chrisa. Zrobił na mnie dobre wrażenie, bo naprawdę świetnie wyglądał. Miał na sobie biały podkoszulek, ciemną koszulę i lekko przetarte jeansy. Prawdziwa mężczyzna. I w dodatku, zabrakło obrączki. Nadal nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi. No trudno. Trzeba się przywitać. Przedstawiłam mu Heather, Toma i Liama, po czym weszliśmy do środka, zajęliśmy stolik i zamówiliśmy drinki.
- Cieszę się, że przyszedłeś.- Zwróciłam się do Chrisa.
- Obiecałem, więc jestem.- Puścił mi oczko.
To zaskakujące, ale z każdą chwilą coraz bardziej mi się podobał. Heath szybko nas opuściła, by zatańczyć z jakimś mięśniakiem, Liam też zniknął w tłumie z jakąś dziewczyną, a przy stoliku zrobiło się niezręcznie. Liczyłam na to, że doktorek poprosi mnie do tańca, ale nadal siedział i sączył drinka. Na moje nieszczęście tą okazję wykorzystał Tommy. Nie wypadało odmówić, więc przeprosiłam Chrisa i poszłam na parkiet. Muszę przyznać, że Tom świetnie się ruszał. Na ogół stał za mną, trzymał dłonie na moich biodrach i kołysaliśmy w rytm muzyki.  W pewnym momencie odwrócił mnie energicznie do siebie.
- Po co go tu zaprosiłaś?
- A co? Przeszkadza Ci? Znamy się ze szpitala, pomógł Emmie, jest miły, więc pomyślałam, że fajnie by było bliżej go poznać.- Wyjaśniłam rzeczowo.
- A nie przypadkiem po to by zrobić mi na złość?
- Tobie? Nie. Jesteś zazdrosny?- Domyśliłam się, o co mu chodzi.
- Być może jestem.- Znów niebezpiecznie zbliżył się do moich ust.
- Muszę się czegoś napić.- Uciekłam do stolika najszybciej jak mogłam.
Chris chyba wszystko widział, bo przyglądał mi się z dziwną miną.
- Twój chłopak?- Spytał wprost.
- Chciałby.- Prychnęłam pod nosem.
- Słucham?
- To znaczy chciałam powiedzieć, że Tom jest moim przyjacielem, ale chyba chciałby być kimś więcej. To tyle.- Upiłam znaczny łyk swojego drinka.
- Jeśli byłby zbyt nachalny to powiedz.- Zaoferował się.
- Dziękuję, ale nie będzie takiej potrzeby.
- To może teraz ja porwę Cię do tańca.- Z głośników dało się słyszeć rytmy Latino.
- Jasne.- Podałam mu rękę i poszliśmy tańczyć.
Miał genialne poczucie rytmu i bardzo dobre prowadzenie. Czułam się tak jak każda kobieta powinna się czuć w tańcu z partnerem. Widać, że lubił ten kawałek. Bawiliśmy się świetnie, potem jeszcze zamówiliśmy kolejne drinki i roześmiani wróciliśmy do stolika. Heat, Liam i Tom już tam byli.
Wieczór upływał nam bez komplikacji. Thomas chyba ochłonął a Chris doskonale wpasował się w towarzystwo. Jednak pod koniec imprezy mój adorator tak się upił, że nie byłam w stanie się od niego opędzić. Doktorek obserwował nas na spokojnie, ale był w stanie w każdej chwili wkroczyć do akcji. Liam kilkukrotnie usiłował go poskromić, ale on cały czas mnie obejmował i całował po ramieniu. Nie było to nic niestosownego, więc darowałam sobie jakąkolwiek reakcje i udawałam, że wszystko jest ok.
Później Liam wyszedł z Heather a Chris odprowadził mnie i Toma do jego domu.
- Lizzy, zostań ze mną. Okropnie się czuję..- Wybełkotał ledwo stojąc na nogach.
- Nie. Położę Cię tylko i wracam do siebie.- Próbowałam być stanowcza.
- Proszę Cię..- Spojrzał na mnie tym zamglonym wzrokiem.
Zgodziłam się. Nie chciałam zostawiać go samego.
- Dziękuję Chris, że nas odprowadziłeś. Zostanę z nim.
- Nie wiem czy to jest dobry pomysł Liz.- Zaniepokoił się.
- Bez obaw, znamy się od dziecka. Jestem bezpieczna.- Uśmiechnęłam się i zbliżyłam się do niego.
- W takim razie dziękuję za wspaniały wieczór. Dobranoc.- Kilka sekund patrzyliśmy sobie w oczy, po czym pocałowałam go w policzek i otworzyłam bramkę, by wejść na podwórko Thomasa.
Mieszkał tu sam, jego rodzice wyjechali na stałe do Denver i tak już zostało. Z kieszeni jego spodnie wyjęłam klucze i dostaliśmy się do środka. Pomogłam mu wejść po schodach na piętro do jego pokoju. Tuż przy łóżku puściłam go na chwilę, a on runął na nie jak kłoda. Musiało boleć. Rozebrałam go do bokserek i chciałam go przykryć kocem, a ten bełkocząc coś pod nosem przyciągnął mnie do siebie.
- Położysz się ze mną?
- Nie Tom. Nie ma mowy.
- Przecież nic Ci nie zrobię i tak nie byłbym w stanie. Bez Ciebie nie zasnę.
Zrobiło mi się go żal. Zeszłam na dół do kuchni po dużą butelkę wody i szklankę. Kiedy rano się obudzi będzie miał wielkiego kaca, więc woda się przyda. Z jego szafy wyciągnęłam jedną z jego koszulek i krótkie spodenki, w łazience się przebrałam i położyłam się przy nim.
- Tak lepiej?- Patrzyłam na niego głaszcząc go po włosach.
- Zdecydowanie. Dziękuję Lizzy.- Objął mnie i przytulił do siebie.
Zaśmiałam się w duchu. Za dnia macho, w nocy pieszczoch. Myślałam, że już zasnął a on znowu usiłował coś powiedzieć.
- Nic już nie mów, śpij.
- Ale Liz..
- Tak?
- Kocham Cię, wiesz?
- Tak, wiem. Ja Ciebie też.- Mówiłam prawdę, kochałam go na swój sposób, jak prawdziwego przyjaciela.
- Teraz mogę spać spokojnie.- Wydusił jeszcze i zamknął oczy.
_________________________________________________________________


Witajcie. Dosyć krótko i nie wiem czy ciekawie, ale ocenę zostawiam Wam. Serdecznie dziękuję za komentarze. Każdy jest dla mnie równie ważny. Chciałam Was również poinformować, że projekt o One Direction, o którym wspominałam doczekał się publikacji, dzięki Tess :*
Możecie przeczytać już prolog na www.gotta-be-you-darling.blogspot.com
Gorąco zapraszam.
Czekam też na pytania do bohaterów, które można zostawiać w zakładce.
Do następnego :*

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Rozdział 5:" - Szesnastolatka z predyspozycjami do wyschnięcia na wiór "

Mój dzień zaczyna się o szóstej rano. Powolnym ruchem ręki trąciłam dzwoniący w pobliżu budzik, aby się wyłączył. Słyszałam jak tata krząta się już po kuchni, więc postanowiłam wstać. W swojej ulubionej pidżamie, puchatych kapciach i potarganych włosach, zeszłam na dół.
- Cześć Lizzy - ojciec przywitał mnie talerzem gorącej i pachnącej jajecznicy na boczku.
- Cześć tato. Jesteś boski, dziękuję - uśmiechnęłam się, całując go w policzek.
Zjedliśmy śniadanie, po czym po kolei przygotowaliśmy się do wyjścia. Pracuję z tatą w jego firmie. Każdego dnia, oprócz niedzieli, jeździmy tam na godzinę ósmą. Obowiązki są różne. Najczęściej przyjmuje klientów. W sumie to poniekąd odpowiadam za kontakt z nimi, bo tacie zdarza się zapominać o wielu sprawach. Spełniam rolę jego przypominajki. Po 14 kończę mu pomagać i jadę na godzinę do domu. Mama nigdy nie pozwala nam pominąć domowego obiadu. Ok. 16 jestem już w California Hospital Medical Center, gdzie jestem wolontariuszką. Znajomi dziwią mi się, że wolę wolny czas spędzać z chorymi, nic za to nie dostając. Już tak mam. Inaczej nie umiem. Przynoszę pacjentom posiłki, poprawiam pościel, czasem siedzę i rozmawiam. Lubią mnie tam. Codziennie jestem na innym oddziale, ale nigdy o nikim nie zapominam. Wyszłam właśnie od dzieci z onkologii. Z nimi przebywam najdłużej. Niektóre z nich są niesamowicie pozytywne. Uczę się tego od nich.
Kilka razy dziennie mijam na korytarzu lekarza, który badał moją siostrę Emmę. Jestem zaniepokojona za każdym razem, kiedy na mnie spojrzy. Zachowuje się jak uciekinier z szpitala psychiatrycznego. Wpatruje się we mnie tym swoim dziwnym spojrzeniem i nic nie mówi. Staram się go unikać, ale jak na złość zawsze na niego trafiam. Kompletnie nie rozumiem, co mu jest, a boję się zapytać.
Tego dnia chyba zebrał się na odwagę i zaczepił mnie.
- Panno Wilson.. Moglibyśmy zamienić ze sobą kilka słów?
- W sprawie pacjentów?- Spytałam oficjalnie.
- Nie. Chciałem tylko wyjaśnić moje ostatnie zachowanie - był wyraźnie zażenowany.
- Proszę wyjaśniać, słucham - nie chciałam znowu być z nim sam na sam.
Odsunął mnie na bok i usiedliśmy na krzesłach. Przez chwilę znowu mi się przyglądał, po czym zaczął mówić.
- Bardzo Panią przepraszam. Nie chciałem Pani przestraszyć…- zaczął i widać było, że ostrożnie wybiera słowa.
- Chwilka. Było lepiej, kiedy mówiłeś do mnie po imieniu. Eliza - przełamałam barierę.
- Chris - trochę mu ulżyło, rozluźnił się. - Więc chodzi o to, że bardzo przypominasz mi pewną osobę. Jesteś jej wierną kopią i to mnie tak uderzyło.
- Ale zachowywałeś się tak jakbyś zobaczył ducha - nie do końca go rozumiałam.
- No tak, bo.. Caroline zginęła pół roku temu - sama poczułam jego ból, gdy to mówił.
- Przykro mi - odpowiedziałam szczerze.- Teraz już wszystko rozumiem. Nie musisz już nic więcej mówić. Zapomnijmy o tej całej sytuacji. Właściwie to jestem Twoją dłużniczką - zaśmiałam się delikatnie.
- Dłużniczką?
- Szesnastolatka z predyspozycjami do wyschnięcia na wiór - przypomniałam mu przypadek mojej siostry.
- Aaa. Emma, tak?- Chwilę zajęło mu skojarzenie faktów.
- Tak. Od dawna z nią o tym rozmawiałam. Zero rezultatów. Jedna rozmowa z lekarzem i problem rozwiązany.
- No czasem potrzeba opinii kogoś z zewnątrz - przyznał.- Cieszę się, że pomogłem.
- Tak, więc jeśli kiedykolwiek będę mogła Ci w czymś pomóc, daj znać - puściłam mu oczko.- Muszę lecieć. Na razie - posłałam mu swój szeroki uśmiech i odeszłam.
Kiedy wszystko wyjaśnił wydał się jakiś taki bardziej sympatyczny. No fakt. Jako psychol z szaleństwem w oczach nie wzbudzał zaufania.
Wolontariatem zajmowałam się do godziny 20. Potem, jeśli nie jestem zmęczona umawiam się z Heather, Tomem i Liamem do pubu a czasem idziemy też potańczyć. Dziś jednak nie miałam czasu jechać do domu i się przebierać, więc od razu pojechałam do Copa d’ Oro w Santa Monica. Tam zawsze się spotykamy. Kilka drinków i do domu.
Na miejsce dotarłam o 21. Heat siedziała przy barze podrywając jakiegoś faceta na swój olśniewający uśmiech, Liam natomiast siedział przy stoliku i kipiał z zazdrości, bo od dłuższego czasu wręcz szalał za naszą blond przyjaciółką.
- Hej. A gdzie Tom? Zawsze był pierwszy - pocałowałam przyjaciela w policzek.
- Tom? Pewnie znowu pokazuje swoje mięśnie jakimś laskom. Jak to on - roześmiał się.
No tak. Nasza paczka była skrajnie różna. Byliśmy jak cztery różne żywioły. Ja byłam ta rozsądna Ziemia, Heather nieprzewidywalna woda, Liam czasem spokojny czasem nerwowy wiatr, a Tom.. No cóż on był ogniem w tej mieszance. Ogniem namiętności i testosteronu. Podrywał wszystkie dziewczyny, które wpadły mu w oko. Był jak lew na polowaniu. Nic, więc dziwnego, że jakaś zdobycz mogła go zatrzymać. Heath wróciła do nas po kilku minutach, przywitała się wesoło, ale widziałam po niej, że nie była usatysfakcjonowana flirtem. Zziajany Thomas dotarł do nas dopiero po godzinie. Delikatnie ucałował w policzek naszą blondyneczkę, przybił piątkę z Liamem i schylił się by przywitać się ze mną. Ewidentnie celował w inne miejsce niż u Heat, ale sprytnie tego uniknęłam. Podrywa mnie odkąd się znamy, co nie przeszkadza mu w obcowaniu z innymi. I właśnie, dlatego nigdy nie będę jego kolejną zdobyczą. Przesadnie epatował swoją pewnością siebie. Ale przyjacielem był dobrym, zawsze mogłam na niego liczyć. Usiadł tuż obok mnie i zamówił swój Manhattan, czyli wymieszane whisky, wermut i angostura.
Heather piła Sex on the Beach, Liam Cuba Libre, a ja Cosmopolitan. Standardowy zestaw na każdą okazję.
-
Kiedy wybieramy się na jakieś tańce?- Zagadnęła Heather.
- Może w ten weekend? Nie mam nic do roboty - zaproponował Liam.
- Jestem, za, ale czy nasza wiecznie zajęta Lizzy znajdzie czas?- Tom odgryzł się za przywitanie.
- A zdziwisz się, bo bardzo chętnie wyskoczę z Wami w piątek. Pasuje?- Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- Świetnie. Może tym razem zaliczymy Haute? Niedawno otworzyli i chodzą tam nieźli faceci - podekscytowała się blondynka.
Wszyscy jednocześnie wybuchnęliśmy śmiechem, bo ona zawsze myślała tylko o jednym. Zgodziliśmy się również, że piątek wieczór będziemy bawili się właśnie w tym klubie. Przez większość wieczoru Thomas usiłował mnie sobą oczarować. Musiałam odetchnąć od jego nachalnych zalotów, więc zabrałam Heath do łazienki.
- Nie wiem, czego chcesz od naszego lowelasa. Przecież niczego mu nie brakuje - zaczęła swój wywód.
- Owszem. Jest przystojny, świetnie zbudowany, ma dobre serce. Ale niestety nawet Ty przyznałaś przed chwileczką coś bardzo ważnego. Jest kobieciarzem. Na każdym kroku musiałabym pilnować żeby nie podrywał kogoś innego. Poza tym on nie szuka stałego związku - poprawiałam włosy, patrząc w lustro.
- Oj przesadzasz. Mogłabyś się z nim zabawić i tyle.
- Tak mnie namawiasz, a sama nie zwracasz uwagi na Liama. Jest w Ciebie zapatrzony jak w obrazek.
- Przestań. Nie wiem jeszcze czy jest w moim typie. On jest taki.. - usiłowała znaleźć w umyśle odpowiednie słowo.
- Taki odpowiedzialny?- Zaśmiałam się z niedowierzaniem.- Ci wszyscy, których próbujesz poderwać prędzej czy później odejdą, a Liam będzie zawsze przy Tobie. Przemyśl to dobrze - objęłam przyjaciółkę ramieniem.
- Oj Liz, Ty i te Twoje mądre gadki - uroczo się roześmiała.
- Idź do nich, ja muszę jeszcze zadzwonić do domu - puściłam ją do chłopaków.
Przez około dwie minuty rozmawiałam z tatą, wyjaśniając, że niedługo będę, po czym rozłączyłam się i pchnęłam drzwi by wyjść. Cóż za zdziwienie. Wpadłam prosto w ramiona Toma.
- Ooo. Widzisz. Mówiłem, że ciągnie nas do siebie - chwycił mnie mocniej w pasie.
- Zaraz przyciągniesz moją pięść do swojej twarzy, jeśli mnie nie puścisz. Nie będę Twoją kolejną zdobyczą. Dałbyś już sobie spokój - zaczynał mnie irytować.
- Nawet nie dałaś mi szansy - zrobił minę czteroletniego chłopca, który nie dostał obiecanego cukierka, czym mnie rozbawił.
- Oj Tommy. Nie za dużo wymagasz od życia? Świetnie wyglądasz, na brak kasy nie narzekasz, kobiety Cię uwielbiają. Po co Ci ja?
- A bo widzisz. Ty jesteś wyjątkowa - powiedział całkiem poważnie.
Patrzyłam w te jego piwne, hipnotyzujące oczy i zastanawiałam się, dlaczego nigdy nie mogłam się, co do niego przełamać. Znamy się od ósmego roku życia. Traktowałam go bardziej jak brata. Nie wiem ile czasu patrzyliśmy tak na siebie, ale chyba wystarczająco długo skoro odważył się musnąć moje usta, a ja z jakiegoś powodu nie zaprotestowałam. Całowaliśmy się dłuższą chwilę. Miałam wrażenie, że on chciał jeszcze, więc żeby go nie urazić zakończyłam to delikatnym cmoknięciem.
- Masz, co chciałeś i nie truj więcej - próbowałam zażartować, ale nie wiem czy mi wyszło.
Chociaż właściwie dostał, co chciał. Taka była prawda. Zostawiłam go i wróciłam do stolika. Byłam trochę nieobecna, ale Liam od razu ściągnął mnie na ziemię. Tom odprowadzi Heather do domu, a ja Ciebie, ok.?- Spytał.
- Jasne. Może być - odpowiedziałam szybko.
- To my lecimy a Ty czekaj, wiedźmo - szatyn uwielbiał przekomarzać się z Heath.
- Leć wredoto - śmiała się.
Pożegnaliśmy się z nią i nie czekając na Toma opuściliśmy lokal.
- Co zrobił?- Zapytał Lee, kiedy odeszliśmy parę metrów.
- Skąd wiesz, że ktoś coś zrobił?
- Wydedukowałem - uniósł jedną brew.
- No dobrze mój detektywie. Tommy mnie pocałował.
- A Ty?
-A ja nic. Poddałam mu się. Nie wiem, dlaczego.
- W końcu podziałał na Ciebie jego czar. Zdarza się - objął mnie ramieniem.- Nie martw się. Może teraz się od Ciebie odczepi i będziecie mogli być normalnymi przyjaciółmi.
- Może masz rację i niepotrzebnie się tym przejmuję. Jutro znajdzie sobie nową dziewczynę i po sprawie - uśmiechnęłam się.- Jesteś nieoceniony, wiesz?
- Tak wiem - wypiął dumnie pierś.
- Uwielbiam Cię. Jesteś jak mój drugi brat - wtuliłam się w niego bardziej.- A z Heather wszystko się ułoży, sam zobaczysz.
Do końca drogi już nic nie mówił. Pod moim domem, ucałował mnie w policzek i poszedł do siebie.
Po cichu weszłam do przedpokoju, zdjęłam buty i weszłam na górę do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi, przebrałam się i położyłam na łóżku, mając przed oczami Toma, a na ustach smak jego ust.
_________________________________________________________________

Witajcie ponownie :)
Czas abyście poznały Elizabeth trochę bliżej. Dziękuję za opinie w postaci komentarzy. Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną na dłużej.
Co do historii na temat 1D, mam zamiar ją opublikować w niedługim czasie, ale musicie cierpliwie poczekać.
Pamiętajcie, każdy Wasz komentarz się dla mnie liczy, więc komentujcie :)
Pozdrawiam i całuję :*

poniedziałek, 25 listopada 2013

Rozdział 4: Na serdecznym palcu lśniła złota obrączka.

Ethan ledwo uchronił lekarza przed upadkiem na posadzkę. Pomógł mu usiąść i otworzył okno by odetchnął świeżym powietrzem. Chris przez kilka minut ciężko oddychał przymykając oczy.
- Wszystko w porządku panie doktorze?- Zapytała kobieta, która była powodem jego bladej twarzy.
Spojrzał w jej stronę i przeraził się. Nie wiedział, co ma zrobić, jak się zachować, co myśleć. Wolontariuszka wyglądała jak… Caroline. Miała jej oczy, nos, włosy, usta. Wyglądała jak jej siostra bliźniaczka. Opanował się dopiero, gdy zapytała czy zawołać innego lekarza, by mu pomógł. Nadal przyglądał jej się z przerażeniem, ale odezwał się.
- Kim pani jest i dlaczego przeszkadza mi pani w badaniu?- Mówił to tak jakby słowa grzęzły mu w gardle.
- Nazywam się Elizabeth Wilson, jestem tutaj wolontariuszką. Przyszłam tutaj w poszukiwaniu mojego rodzeństwa - poinformowała spokojnie.
- Lizzy to nasza starsza siostra - dodał Ethan.
- Powie mi pan, dlaczego Em tutaj trafiła?- Objęła siostrę ramieniem.
-Jasne - wydukał po chwili.
Z trudem panował nad emocjami i wytłumaczył Elizie, co się stało. Potem brunetka odesłała rodzeństwo do domu, a sama chciała wrócić do swoich obowiązków, jednak Chris ją zatrzymał.
- Mam teraz przerwę. Zechciałabyś wyjść ze mną do parku?- Był bardzo ciekaw skąd wzięło się to podobieństwo.
- Dobrze. Ja też mam chwilę - niepewnie się uśmiechnęła.
Usiedli na jednej z ławek w parku i przez kilka minut nic nie mówili. Blondyn wciąż jej się przyglądał nie zważając na to jak ona się z tym czuje.
- Nie chcę być niegrzeczna, ale proszę przestać - była skrępowana.
- Przecież nic złego nie robię - wytłumaczył się.
- Cały czas mi się pan przygląda, a ja nie rozumiem, czemu. W ogóle dziwnie się pan zachowuje. Nie wiem czy dobrze zrobiłam przychodząc tutaj - przestraszyła się jego dzikiego spojrzenia i szybko odeszła.
Blondyn odprowadził ją wzrokiem. Żałował, że zachował się kretyn. Pewnie pomyślała, że jest niezrównoważony.  A chciał tylko wyjaśnić to niesamowite podobieństwo. Był pewien, że albo zwariował i widzi ducha albo ma omamy. Nie potrafił tego pojąć. Eliza kopią Caroline. Bez mocnego makijażu, ekstrawaganckich ubrań i drogiej biżuterii, ale kopia. Postanowił, że zrezygnuje z reszty dyżuru, znajdzie zastępstwo i pojedzie do domu. Może to zmęczenie go zmyliło.
W ciągu godziny był już w swoim mieszkaniu. Spojrzał na swoją lewą dłoń. Na serdecznym palcu lśniła złota obrączka. Właściwie nie miała mocy prawnej, ślub się przecież nie odbył, ale kiedy krótko po śmierci Caroline, dostał je kurierem od jubilera, jedną włożył, a drugą schował do pudełka z pamiątkami po niej. Nie zdejmował jej ani razu. Czuł się lepiej, gdy ją miał. Chociaż przez kilka sekund mógł wyobrazić sobie, że Carol żyje i zaraz wróci zmęczona z jakiejś sesji.
Rozmyślania przerwał mu niespodziewany dzwonek do drzwi. Niechętnie podniósł się z kanapy i poszedł otworzyć. Jak wielce był zaskoczony widząc swojego brata Bobby’ego.
- No cześć. Myślałem, że już nigdy nie zobaczę swojego brata - zaczął Bob.
- Cześć. Nie mów tak. Zapraszam - wpuścił go do środka, po czym objęli się po męsku.
- Nie odzywałeś się w ogóle, więc sam wpadłem - wyjaśnił.
- Fajnie, że przyjechałeś. Przepraszam. Wiem, że musieliście się strasznie martwić, ale jak widać żyję i jakoś się trzymam - słabo się uśmiechnął.
- Znam Cię nie od dziś. Zostanę na weekend i sobie pogadamy. Tylko daj jakiś alkohol i mecz Lakersów - poklepał go po ramieniu.
Stary dobry Bobby. Zawsze wiedział jak trafić do brata. Całą noc kibicowali ukochanej drużynie z piwkiem i chipsami pod ręką. Chris niby na chwilę przestał żyć tym, co się stało, ale wiedział, że to nie wypełni pustki po stracie Carol. Mówią, że ból mija. Może i tak jest, ale nikt nigdy nie zastąpi mu narzeczonej.

Weekend w towarzystwie brata minął niespodziewanie szybko. Blondyn musiał przyznać, że ta wizyta faktycznie dobrze mu zrobiła. Wygadał się najbliższej osobie, otrzymał zrozumienie i wsparcie. Obiecał też, że niedługo zjawi się w domu rodzinnym. Podziękował Bobowi, odprowadził go do auta i pożegnali się. Postanowił nie wracać jeszcze do domu. Słońce wyszło kompletnie zza chmur i ogrzewało miasto. Poszedł do kwiaciarni po bukiet kwiatów a przy cmentarzu kupił nowe znicze. Do pomnika Caroline trafił praktycznie na pamięć. Posprzątał, pozbierał liście. Wyrzucił stare, uschnięte kwiaty i położył nowe. Zapalił znicze i postawił je obok. Przysiadł na ławce.
- Dziękuję Ci kochanie. Wiem, że Bobby to Twoja sprawka. Zawsze wiedziałaś, co jest dla mnie dobre. Tak mi ciężko bez Ciebie, nie mogę się pozbierać. Teraz mam już pewność, że czuwasz nade mną, miejmy nadzieję, że będzie mi łatwiej. Chciałbym Cię teraz przytulić. Kocham Cię Carol..- czuł, że znowu popłacze się jak dziecko, więc wyjął z kieszeni chusteczkę. Patrzył na małą fotografię dziewczyny na nagrobku, a łzy ciekły mu po policzkach.
Po paru minutach uspokoił się, odczuł niewielką ulgę. Mógł odejść. Wiedział, że ona tego chce.
Poza tym musiał się jeszcze pokazać w szpitalu. Pojechał do domu. Wziąć pobudzający prysznic, zjadł kanapkę, wypił kawę, przebrał się i ruszył do pracy. Na miejscu nie narzekał na nudę. Czekała na niego kolejka małych pacjentów. Lubił dzieci. Dlatego chciał im pomagać. Najczęściej leczył katary, przeziębienia, grypy. Czasem trafiały się cięższe przypadki. Nigdy jednak nikogo nie stracił. Był lekarzem z powołania. Na studiach radził sobie świetnie, wykładowcy chwalili go i wróżyli karierę w zawodzie. Chris zawsze był skromny, nigdy się przesadnie nie przechwalał. Wiedział, że robi dobre rzeczy a dobro nie przyjmuje pochwał.
Taki już był.
_________________________________________________________________

Tym razem dodałam odcinek jak trzeba :) Serdecznie dziękuję za wszystkie komentarze. Naprawdę dodają mi skrzydeł.
Chciałabym zasięgnąć Waszej opinii. Mam przygotowany projekt na temat One Direction. Myślicie, że powinnam go opublikować?
Piszcie w komentarzach.
Do spisania ! :*

wtorek, 19 listopada 2013

Rozdział 3: Czyżby Bóg chciał go ukarać za zuchwałość?

Christoph zaparkował auto w pobliżu kawiarni i wszedł do niej. Przywitał się z przyszłym teściem i narzeczoną, po czym usiadł koło nich. Chwilę rozmawiali, potem Michael zapłacił i zostawił ich samych.
- To, co, kochanie? Jedziemy? Nie chcę żeby Abigail musiała czekać - wstał i wyciągnął do niej rękę.
- Jasne. Masz rację – również wstała, podała mu swoją dłoń i wyszli.
- No a teraz jedźmy planować nasze wspólne życie - uśmiechnął się się- Kocham Cię- pocałował ją soczyście.
- Ja Ciebie też.
Wsiedli do auta i odjechali. Musieli się udać za miasto, do willi Abigail. Byli w świetnych nastrojach. Śmiali się, żartowali. Rozmawiali o podróży poślubnej, a Chris wciąż przypominał jej by zapięła pasy.
Nie zdążyła. Na skrzyżowaniu, z prawej strony wyjechało rozpędzone BMW. Chris próbował zapobiec zderzeniu jednak nie udało mu się. Czarne auto uderzyło z wielką siłą prosto w bok samochodu blondyna, które zostało odrzucone na kilka metrów i zatrzymało się dopiero na słupie. Oboje byli nieprzytomni do momentu przyjazdu karetki i policji. Funkcjonariusze zabrali kierowcę drugiego wozu na komisariat, po pobieżnym badaniu przez sanitariuszy. Chrisa ostrożnie wyciągnęli z wraku. Gdy tylko odzyskał świadomość zaczął pytać o narzeczoną. Jeden z mężczyzn powiedział mu, że wyleciała z impetem przez przednią szybę i, że inny sanitariusz nad nią czuwa. Blondyn uparł się, że musi jechać w tej samej karetce, co ona. Usztywnili mu nogę, kark i obojczyk. Posadzili obok leżącej już Caroline. Patrzył na nią i widział jak słabnie. Uparcie trzymał ją za rękę. Mówił do niej, chociaż sam był ledwo przytomny. Oczy zaszły mu łzami. Prosił, wręcz błagał żeby nie odchodziła, nie zostawiała go samego.
- Caroline, skarbie. Jesteś silna. Wiem, że z tego wyjdziesz. Przecież czeka nas piękna przyszłość. Musimy wziąć ślub. Tak bardzo chciałem żebyś była moją żoną. Tak mocno Cię kocham..- pierwszy raz tak płakał, bał się, że straci ją na zawsze.
A jeszcze przed chwilą był pewien, że nic ich nie rozdzieli. Czyżby Bóg chciał go ukarać za zuchwałość?

Nie mógł uwierzyć, że jej nie uratowali. Nie dopuszczał do siebie myśli, że jej serce przestało bić. Umarła, a wraz z nią cząstka jego duszy. W szpitalu długo nie pozwalał jej zabrać. Przytulał się do jej nieruchomego ciała, choć sam potrzebował natychmiastowej opieki lekarskiej. Milczał i płakał. Czuł jak jego serce pęka na miliony maleńkich kawałków. Był załamany, zły, sfrustrowany. Chciał żeby to wszystko okazało się tylko złym snem, z którego zaraz się obudzi i zobaczy jej uśmiechniętą twarz i iskierki w oczach. Jednak rzeczywistość szybko sprowadziła go na ziemię. Zjawili się rodzice Caroline. Oboje zrozpaczeni po stracie jedynej, ukochanej córki. I wściekli na niego. Twierdzili, bowiem, że zabił im dziecko. Tak bardzo wbili mu to do głowy, że w to uwierzył. Wmówił sobie, że będzie od teraz żył z poczuciem winy, które nigdy nie pozwoli mu pokochać nikogo innego.
Kiedy lekarze w końcu zabrali go do gabinetu zabiegowego, wydawał się być nieobecny. Zrobili mu wszystkie niezbędne badania i prześwietlenia. Doznał lekkiego wstrząśnienia mózgu, złamania lewej nogi w wielu miejscach, złamania obojczyka i pęknięcia trzech żeber. Położyli go w jednej z sal i podali środki przeciwbólowe. Działanie leków otumaniło go, ale po jego umyśle wciąż pulsowała jedna myśl: Zabiłem Caroline i nie zasługuję na szczęście.

W ciągu pół roku od wypadku w życiu Christophera nie stało się nic spektakularnego. Nie pozwolono mu przyjść na pogrzeb Caroline jednak, gdy tylko wypuścili go ze szpitala, codziennie bywał na jej grobie. Przynosił świeże kwiaty i długo tam przesiadywał. Myślał, że dzięki temu poczuje ulgę. Niestety nadal czuł się winny. Kulał na lewą nogę, która jeszcze nie doszła do siebie. Przeszła wiele operacji i godziny ciężkiej pracy na rehabilitacjach. Było coraz lepiej. Pozostałe fizyczne urazy stopniowo zanikały. Wrócił do pracy, rzadko bywał w swoim mieszkaniu. Bywał tylko w szpitalu i na cmentarzu. Najczęściej spał w swoim gabinecie, ale zdarzało się również, że w ogóle nie spał. Pracował ponad siły, aby choć na chwilę zapomnieć o tragedii, która go spotkała. Jego apartament za bardzo przypominał mu o Caroline, ale nie odważył się jeszcze pomyśleć o sprzedaniu go i kupieniu czegoś nowego.
W szpitalu zaczęli się pojawiać stażyści i wolontariusze, którzy wymagali nadzoru, więc miał, czym się zająć. Praca pochłaniała go do tego stopnia, że ze swoimi rodzicami i bratem rozmawiał tylko kilka razy. Zaraz po wypadku, o wszystkim ich poinformował, a potem oni dzwonili kontrolnie. Jeśli miał przerwę chodził do pobliskiego parku, siadał na ławce i myślał.
Jak wielki musiał popełnić w przeszłości grzech skoro spotkało go takie nieszczęście? Był przecież dobrym człowiekiem, znakomitym lekarzem. Pomagał innym i nie oczekiwał poklasku. A jednak Bóg zabrał mu osobę, którą kochał całym sobą. Momentami był tak rozgoryczony, że błagał o przywrócenie jej do życia a zabranie jego. Nikt mu nie odpowiadał i zostawał sam ze swoimi prośbami.
Odkąd zaczął samodzielnie wychodzić, nie był w kościele. Nie modlił się. Kryzys wiary? Nie. Całkowite jej odrzucenie. Gdyby Bóg ochronił Caroline, nie straciłby wiernego. To był Jego świadomy wybór, więc dlaczego Chris miałby się wahać. Odwrócił się od Boga tak samo jak on od niego.

Któregoś dnia, późnym popołudniem na oddział pediatrii, pod jego opiekę trafiła szesnastoletnia Emma Wilson. Przyprowadził ją starszy brat Ethan, mówiąc, że dziewczyna ma silne bóle i zawroty głowy oraz, że zemdlała po drodze do szpitala. Stringini przyjrzał się nastolatce i pobieżnie ją zbadał.
- Jak Ci na imię?- Zagaił dla rozluźnienia atmosfery.
- Emma.
- Pięknie. A teraz, skoro jesteśmy sami, musisz być ze mną szczera. Inaczej nie będę mógł odpowiednio Cię zdiagnozować, ok?
- Dobrze, co chce pan wiedzieć?- Nadal była bardzo blada.
- Jesteś na jakiejś diecie?
- Nie, po prostu mniej jem.
- Kiedy ostatni raz coś jadłaś.
- Dziś rano. Dwie kanapki. I piłam wodę.
- Często źle się czujesz?
- Zawroty i bóle głowy mam od jakiegoś czasu.
- A nie przypadkiem od momentu, w którym przestałaś jeść normalnie?
- Nie, na pewno nie..- szybko zaprzeczyła.
- Wstań, muszę Cię zważyć i zmierzyć - podał jej rękę.
Pokazał jej jak ma stanąć na wadze i rozpoczął mierzenie.
- No tak. Masz 169cm wzrostu i ważysz ledwo 50 kg. Znaczna niedowaga, w okresie dorastania organizm potrzebuje budulca do wzrostu a Ty mu tego nie dostarczasz. Jeszcze chwila a staniesz się anorektyczką, a chyba nie o to Ci chodzi, prawda?- Spojrzał na nią poważnie.
- No pewnie, że nie, ale wie pan. Szczupłe dziewczyny bardziej podobają się chłopakom. Chciałam wyglądać jak modelka..- spuściła głowę ze wstydu.
Zamyślił się, bo od razu przyszła mu na myśl Caroline.
- Posłuchaj, musisz uważać jak chudniesz. Poza tym nie każdy chłopak lubi aż tak chude dziewczyny. Moim zdaniem powinnaś przytyć 5 kg. Wystarczy. Ni mniej, ni więcej. Jasne?
- Aż tyle? Będę wyglądać okropnie..
- Jeśli nie chcesz wylądować w szpitalu z gorszymi objawami to zastosuj się do moich zaleceń. Anoreksja to nic dobrego. Lepiej wyglądać zdrowo. Zapewniam Cię - puścił do niej oczko.
- Skoro pan tak twierdzi - powoli dała się przekonać.
Chris rozmawiał z nią jeszcze na temat trybu życia, którego powinna się trzymać, a potem poprosił do gabinetu Ethana. W czasie, gdy wprowadzał go w temat zaleceń, do pomieszczenia wpadła młoda kobieta w białym fartuchu z plakietką wolontariatu. Blondyn odwrócił się chcąc powiedzieć by wyszła, bo ma pacjentów jednak, kiedy ją zobaczył, zrobił się blady i zamarł jakby zobaczył ducha.
_________________________________________________________________
Cześć. Strasznie Was przepraszam za opóźnienie, ale zagapiłam się.
Dziękuję Belli za to, że mi przypomniała o dodaniu odcinka. Miałam za dużo spraw na głowie. Ale już się poprawiłam i rozdział jest. Mam nadzieję, że jego treść Was nie zawiodła. Czekam na komentarz.
Z góry dziękuję.
Trzymajcie się cieplutko :*


poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 2: Może w końcu coś zacznie się układać.

Chris spędził tę noc na kanapie. Oglądał mecz Lakersów i zasnął z pilotem w ręku. Kiedy się obudził, nie zdziwiło go to, że Caroline już nie było. Ciężko westchnął i podniósł się do pozycji siedzącej. Rozciągnął się, wstał i nalał sobie soku do szklanki.
Tymczasem Caroline była w jednym z butików i razem ze swoją mamą siedziała w biurze na zapleczu.
- On cały czas mówi o ślubie, o dzieciach. Marudzi, że nie spędzam z nim zbyt dużo czasu. Ogólnie jestem ta zła, bo spełniam swoje marzenia i dążę do wyznaczonego celu - żaliła się siedząc w wygodnym fotelu.
- Oj córeczko. Nie może być, aż tak źle. Przecież się kochacie, a poza tym to świetna partia. Ojciec jest świetnym prawnikiem. Chris jest idealny dla Ciebie. Szanowany lekarz, świetnie zarabia, ma mieszkanie w centrum miasta, wysoką pozycję w towarzystwie. Trzymaj się go a świetnie na tym wyjdziesz - radziła jej matka.
- No tak, ale.. On mnie ogranicza. Kiedy mówię o nowych pomysłach od razu je bombarduje. Miłość to jak widać nie wszystko.
- Dziecko, ja wyszłam za Twojego tatę, bo pochodził z dobrej rodziny. Miłość pojawiła się później.
- Ale ja go kocham, tylko chcę się realizować. Mam jeszcze czas na dzieci.
- Kiedyś Cię zawiodłam? On się uspokoi a Ty będziesz miała stabilne życie. Nie rezygnuj z tego - podała jej kolejne dokumenty do podpisania - Daj mu czasem to, czego chce, kiedy mówi o dzieciach, nie zapieraj się mocno. Może poczuje się bezpieczniej i trochę odpuści.
- Zastanowię się. Muszę teraz jechać na sesję do Vouge’a - odłożyła kartki na biurko, wstała i chwyciła za torebkę.
- Tylko pamiętaj: Cokolwiek postanowisz, nie zrób głupoty - pouczyła ją matka.
- Jasne. Pa - uśmiechnęła się i wyszła.
Swoim czarnym BMW pojechała na wybrzeże. Sesja miała się odbyć na plaży. Zdjęcia w bikini? To coś, co uwielbia najbardziej.
Po przybyciu na miejsce, przywitała się ze wszystkimi i oddała się w ręce specjalistów od włosów i makijażu. Fotki miał robić nowy fotograf, którego właściciele pisma mieli sprawdzić. Na oko, był młodszy od niej. Zadbany, męski i dobrze zbudowany, ale z jego twarzy można było jeszcze wyczytać, że tylko romanse mu w głowie. Caroline stanęła przed nim w pierwszym kostiumie. Chwilę zajęło mu dojście do siebie, po tym jak zobaczył jej idealnie wyrzeźbione ciało.
- Jestem Matt - podał jej rękę.
- Carol. Zaczynamy?- Udała, że nie widzi jego zalotnego spojrzenia. Była profesjonalistką.
- Jasne, zaczynamy - speszył się nieco, ale wymusił uśmiech.
Sesja poszła znakomicie. Zdjęcia były bardzo dobre. Nawet ona nie podejrzewała, że młody fotograf może mieć taki talent i wyczucie. Brunetka przebrała się i rozmawiała jeszcze ze znajomą. Matt oderwał ją od rozmowy.
- Słuchaj, normalnie tego nie robię, ale wydajesz się taka wyjątkowa, że muszę. Mogę Cię zabrać na kawę?
- Bardzo profesjonalne – zaśmiała się się- Kawa? No dobrze, ale od razu uprzedzam, że jestem zaręczona - dla pewności pokazała okazały pierścionek zaręczynowy.
- No trudno i tak zapraszam - uśmiechnął się i razem poszli do najbliższej kawiarni.
Sporo czasu rozmawiali. O wszystkim i o niczym. Caroline śmiała się, co chwilę. Jej dobry humor było widać z daleka. Niby nie robiła nic złego, a jednak w głębi duszy czuła coś dziwnego. Jakby winę za to, że przyszła tu z nim i tak dobrze się bawi. Przez chwilę pomyślała o Chrisie. Przy nim była szczęśliwa, ale nie robili razem tego wszystkiego, czego ona tak bardzo chciała. Nie dorównywał jej. Nie żeby Matt jej się podobał, ale z nim mogła porozmawiać o tym, co ją interesuje. Brakowało jej tego w związku z Chrisem.
- Wiesz, co? Miło było, ale muszę już iść - nagle zerwała się z krzesła.
- Ale dlaczego? Tak dobrze nam się rozmawiało - zdziwił się.
- Przypomniało mi się coś ważnego - podziękowała i wyszła.
Pojechała do szpitala. Poprosiła znajomą pielęgniarkę by sprowadziła Chrisa w wolnej chwili do jego gabinetu i sama się tam udała. Usiadła w fotelu, włączyła komputer i zaczęła przeszukiwać strony w poszukiwaniu osoby, która nada się do zorganizowania idealnego ślubu. Chciała mu pokazać, że jest to równie ważne dla niego jak i dla niej. Stwierdziła, że bycie mężatką nie przeszkodzi jej w karierze, a jego na jakiś czas uspokoi.
Chris po odwiedzeniu wszystkich swoich pacjentów udał się na krótką przerwę do gabinetu. Nadal był nadąsany na Caroline, ale był ciekawy, po co przyszła. Wszedł i odłożył teczkę z wynikami.
- Co tu robisz? - Spytał.
- Ta będzie idealna, zobacz - przywołała go gestem dłoni i pokazała suknię ślubną oraz stronę organizatorki ślubów.
- Ty i takie głupoty?- Był niemiłosiernie sarkastyczny.
- Oj przestań. Pomyślałam, że najwyższy czas zacząć przygotowania - uśmiechnęła się.
- Mówisz serio?- Spojrzał jej prosto w oczy, gdy wstała.
- Niesamowicie serio - pocałowała go, a on ją przytulił- Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia, ale wieczorem widzimy się w domu - wyszła szybciej niż zdążył coś powiedzieć.
Usiadł i zaczął się kręcić z szerokim uśmiechem na twarzy. Może w końcu coś zacznie się układać.
Po dyżurze wrócił do domu a od wejścia poczuł zapach kolacji. W jadalni stała Caroline w olśniewającej, soczyście czerwonej sukience. Jej oczy lśniły w blasku świec.
- Kochanie, przepraszam, że jestem taka, ale wiesz jak mi zależy na tym, co robię - uśmiechnęła się anielsko.
Chris bez słowa namiętnie ją pocałował, trzymając dłonie tuż nad jej pośladkami. Po chwili usiedli przy stole, jedli, pili wino, rozmawiali o ślubie.
Oboje chcieli poukładać swoje życie tak żeby uszczęśliwić tą drugą osobę. Patrzyli na siebie i czuli, że nigdy nic ich nie rozdzieli. Caroline nadal chciała prowadzić tryb życia bizneswoman, jako żona też mogła to robić. Chris marzył o tym by ją poślubić, niczego więcej nie potrzebował do szczęścia.

Przez kilka następnych dni wspólny czas spędzali na wybieraniu obrączek, strojów, wzorów zaproszeń, sali, muzyki, menu. Nie spodziewali się, że jest tego aż tak dużo. Sporządzili listę gości. Rodzice w euforii próbowali pomagać, ale bardziej utrudniali. Młodym zależało na normalnej uroczystości a nie na tym żeby cały ślub wyglądał jak królewska uroczystość.
W sobotni poranek umówili się, że pojadą do organizatorki dopiąć szczegóły. Caroline pojechała z ojcem na kawę, a Chris miał ją stamtąd zabrać.
- Córeczko, jestem z Ciebie taki dumny - mówił pan Howard, gdy kelner przyniósł im kawę- Wszystko, za co się zabierzesz jest ogromnym sukcesem, a teraz jeszcze ślub. To dopiero będzie wydarzenie - zacierał dłonie.
- Oj tato. Prosiłam Cię żebyś potraktował to poważnie. To nie będzie wielka feta. Chcę zwykłego ślubu i wesela. Bez fajerwerków. Rozumiesz?- Ostudziła entuzjazm ojca.
- Mam tylko jedną córkę i tylko raz wychodzisz za mąż. Dlaczego nie mogę Ci urządzić królewskiego ślubu?
- Bo to jest ważne dla mnie i dla Chrisa. Proszę Cię - chwyciła go za rękę.
-Dobrze. Dla Ciebie wszystko księżniczko. Oby był dla Ciebie tak dobry jak jest teraz - pocałował ją w dłoń.

Chris skończył dyżur o 15. Przejrzał jeszcze ostatnie wyniki badań i pojechał do domu. Tam wziął prysznic, przebrał się i zjadł coś na szybko. Tuż po godzinie siedemnastej wyruszył samochodem w stronę kawiarni w Hollywood. Wiedział, że skoro Carol tak bardzo przyłożyła się do przygotowań to teraz będzie już tylko lepiej. Wyobrażał sobie ją w przepięknej sukni idącą z ojcem do ołtarza. Widział jej szeroki, szczęśliwy uśmiech. Czuł, że już nic nie stanie im na przeszkodzie.

_________________________________________________________________

Cześć Wam ! :)
Bardzo dziękuję za komentarze pod poprzednim odcinkiem. Mam nadzieję, że stopniowo znów będę zyskiwała stałych czytelników.
Jak na razie wena mi dopisuje. Wkrótce w zakładce 'Bohaterowie' pojawią się nowe osoby, które będą po kolei wprowadzane.
Tymczasem zapraszam do czytania.
Może nie jest to porywający odcinek, ale chcę żebyście jak najlepiej poznały Chrisa i Caroline by potem zrozumieć ich uczucia.
Komentujcie i zostawiajcie swoje namiary w zakładce ' Czytelnicy'.
Buziaczki dla Was :* :*

poniedziałek, 4 listopada 2013

Rozdział 1: Miała szczęście. Od dziecka.

Miłość dla niej? Oddanie i spełnianie swoich pragnień.
Miłość dla niego? Uszczęśliwianie jej.
Oboje byli pewni swego uczucia i zuchwale nie dopuszczali do siebie myśli, że mogą to kiedyś stracić.
Akurat dzisiaj wypadały jej urodziny. Od wielu dni planował wszystko tak by ona była zadowolona. Przyjęcie z pompą, tak jak lubiła. Zawsze chciał jej zrobić niespodziankę, coś spontanicznego. Ona go hamowała. Nienawidziła niespodzianek. Musiała idealnie wyglądać. Jako modelka liczyła się z opiniami na swój temat. Wygląd to dla niej narzędzie pracy. Wystrojona w elegancką kreacje Lagerfelda, szpilki Christiana Louboutina, najdroższą kolię i kolczyki z diamentów, pięknie uczesana i umalowana. Olśniewała każdego, kto na nią spojrzał. A on uwielbiał ją, co raz bardziej i bardziej.
- Chris, jesteś już gotowy? Nie chcę spóźnić się na własne przyjęcie.- Jej głos dobiegł do niego z łazienki.
- Tak Carol, możemy wychodzić.- Do wewnętrznej kieszeni drogiej, markowej marynarki wsunął niewielkie, podłużne pudełko z naszyjnikiem, który miał jej wręczyć na przyjęciu.
Pod posiadłość rodziców Caroline w Beverly Hills podjechali nowym Mercedesem Klasy CLS Coupe, którego kupił sobie niedawno Chris.  Kiedy weszli do ogromnego salonu wypełnionego mnóstwem osób, wszyscy zaśpiewali dziewczynie ‘ Sto lat’, a zaraz po tym zachwycali się jej urodą. Jak zwykle. Blondyn towarzyszył jej trzymając pod rękę, uśmiechał się radośnie, witał zgromadzonych gości. Patrzył na nią i widział jak bardzo jest szczęśliwa. Później tańczyli, patrząc sobie głęboko w oczy. Czuł, że to TA JEDYNA. Kochał ją tak mocno, że nie wyobrażał sobie życia bez niej.
W środku uroczystości zabrał ją na taras i wręczył prezent. Obejrzała go dokładnie z iskierkami w oczach, które tak uwielbiał. Podziękowała, czule go pocałowała, a on przycisnął ją do swojej klatki piersiowej, szepcząc do ucha romantyczne wyznanie. Chciał żeby zawsze była pewna jego miłości.
Caroline kochała go tak samo jak on ją. Trafiła jak na loterii. Inne dziewczyny z jej sfery, wychodziły za mąż za starszych od siebie, bez miłości. Tylko, dlatego, że dany mężczyzna był dla nich dobrą partią. Ona miała przy sobie szanowanego lekarza, dobrego człowieka i kochającego narzeczonego. Wszystko w jednym. Miała szczęście. Od dziecka.
Ostatni goście wyszli prawie nad ranem. Przyjęcie udało się, jak zawsze. Michael jeszcze raz ucałował córkę, życząc jej wszystkiego najlepszego i oddalił się do sypialni. Jego żona Charlotte, rozmawiała jeszcze z Caroline na temat ich wspólnych biznesów. Były podekscytowane. Chris zostawił je same, wyszedł na zewnątrz, stanął przy swoim samochodzie i czekał na narzeczoną. Patrzył w gwiazdy i wyobrażał sobie romantyczny wypad nad jezioro lub nocne rozmowy na plaży. Jednak to nie pasowało do niej. Nie była typem ckliwej dziewczyny. Doceniała jego gesty, ale nie lubiła kontaktu z przyrodą a na plaży mogła siedzieć tylko w dzień i tylko po to by utrwalić swoją opaleniznę. Kochał ją taką, jaka była. Nie chciał nic w niej zmieniać.
W końcu pojawiła się w drzwiach willi i schodziła po schodach. Widać było, że jest zmęczona, ale szczęśliwa. Przytulił ją do siebie, ucałował w czubek głowy i pomógł wsiąść do auta, po czym odjechali.
W mieszkaniu Chris przepuścił Carol do łazienki a sam udał się do kuchni po szklankę soku. Siedział na wysokim barowym krześle i czekał na swoją kolej. Brunetka tymczasem zdjęła z siebie wszystkie ozdoby, rozebrała się, zmyła makijaż i weszła pod prysznic. Potem nawilżyła się balsamem, przeczesała włosy, umyła zęby, założyła satynową koszulkę nocną, wsunęła nogi w miękkie kapcie i dołączyła do ukochanego. Spojrzał na nią z zachwytem. Najbardziej lubił, kiedy była właśnie taka. Naturalna, bez fantazyjnej fryzury, kreacji i miliona świecidełek. Tylko jego kochana Caroline.
Sam też poszedł pod prysznic, a gdy wrócił ona siedziała już na łóżku w sypialni. Usiadł przy niej, ujął jej dłoń i ucałował w ramię. Przymknęła oczy i cichutko zamruczała. Odwróciła głowę w jego stronę, pocałowała go namiętnie i przyciągnęła do siebie. Położyli się obok siebie i patrzyli w oczy. Głaskał ją po włosach i czekał aż zaśnie. Nigdy nie zasypiał przed nią. Chciał jeszcze patrzeć jak śpi.
Obudzili się koło południa. Caroline wstała pierwsza, przygotowała śniadanie.  Nie czekała na niego, ponieważ miała kilka spraw do załatwienia. Przygotowała się do wyjścia, zostawiła mu karteczkę przy łóżku i wyszła. Kiedy on otworzył oczy, od razu przeczytał to, co napisała i uśmiechnął się sam do siebie. Spojrzał na zegarek, zerwał się z łóżka. Zjadł coś na szybko, przebrał się, wziął swoją teczkę i wybiegł z domu. Miał popołudniowy dyżur, a nienawidził się spóźniać. Do szpitala nie miał daleko, więc zdążył w ostatniej chwili. W swoim gabinecie założył kitel i zrobił sobie mocnej kawy. Pielęgniarka przyniosła mu wyniki badań i karty pacjentów. Podziękował i zabrał się do ich przeglądania.
Nagle zjawił się u niego inny lekarz, onkolog Northon.
- Chris, mała Cloe.- Imię tej pacjentki mówiło samo za siebie.
- Tak, tak. Idę.- Upił łyk szatana i wyszedł za nim.
Cloe miała 9 lat i cierpiała na białaczkę. Najpierw trafiła do Chrisa, jej rodzice nie wiedzieli, co robić. Po szeregu badań trzeba było skierować małą na chemioterapię. Northon monitorował jej stan, jednak blondyn miał specjalizację w onkologii dziecięcej i również był do niej wzywany. Obaj weszli do pokoju, w którym leżała dziewczynka.
- Cześć Cloe, jak się czujesz?- Spojrzał na nią z uśmiechem.- Dzień dobry pani Lewis.- Przywitał się z jej mamą.
- Dobrze.- Uśmiechnęła się słabo.
Chris wziął do rąk jej kartę i przeczytał parametry. Ciśnienie było coraz niższe. Właściwie u niej często tak było, ale martwiło go to z każdym dniem bardziej.
- Oj ktoś tu chyba nie pił porannej kawy.- Zaśmiał się, a dziewczynka razem z nim. Zlecił pielęgniarce, podanie leków i wyszedł z panią Lewis na korytarz.- Te spadki ciśnienia są niepokojące, ale proszę się nie martwić. Panuję nad sytuacją. Dzięki chemii wyniki są lepsze. Cloe wyzdrowieje.- Był pozytywnie nastawiony, jak zawsze.
- Panie doktorze, tak się o nią martwię. Nie mogę patrzeć, jak się męczy..- Pojedyncza łza spłynęła, po jej policzku.
- To nie potrwa długo, jeśli nic się nie zmieni, to za góra 3 miesiące ją wypiszemy. Rokowania są na tyle dobre, że mogę tak powiedzieć. Ale proszę jej nic nie mówić. Nie chcę żeby się rozczarowała gdyby coś nie wyszło.- Pocieszył ją.- A teraz przepraszam, ale muszę iść do innych pacjentów.- Zajrzał jeszcze do dziewczynki, pomachał jej i poszedł dalej.
Później w gabinecie przyjął jeszcze kilkoro dzieci. Przyszło też młode małżeństwo z dwumiesięcznym maluszkiem. Przyglądał im się wyjątkowo długo. Przyszli na badania okresowe. Chłopczyk miał na imię Oliver. Był silny i zdrowy. Świeżo upieczona mama zadawała wiele pytań. Pierwsze dziecko, to prawdziwe wyzwanie. Przekazał im wszystko, co powinni wiedzieć i puścił do domu. Kiedy wyszli, usiadł na krześle, przekręcił się w stronę okna i wyobraził jakby to było gdyby to Caroline spodziewała się dziecka. Gdyby to oni mieli taką kruszynkę w domu. Bardzo chciał mieć dzieci. Ona też, ale teraz ważna była dla niej kariera. Miał już 30tkę na karku i poważnie o tym myślał, ale uważał, że i na nich przyjdzie czas.

W szpitalu spędził resztę dnia. Miał sporo pracy, również tej papierkowej. Wypił chyba hektolitry kawy, a i tak chciało mu się spać. Spojrzał na zegarek. Dochodziła 21. Obiecał sobie, że za godzinę skończy i pojedzie do domu, ale nie było mu to dane. Miał jeszcze dwa nagłe przypadki, co spowodowało, że wrócił do mieszkania po północy. Caroline jeszcze nie spała. Siedziała w sypialni na łóżku, przy nocnej lampce z długopisem w jednej dłoni i kartkami w drugiej. Intensywnie nad czymś myślała, bo nos charakterystycznie jej się zmarszczył. Ułożył się koło niej na boku, podpierając głowę ręką.
- Cześć kochanie.- Mruknął.
- Cześć.- Rzekła beznamiętnie.
- Kochanie…- Mruczał dalej, podnosząc się i całując ją po ramieniu.
- Oj zostaw. Jestem zajęta.- Poruszyła ręką.
Chris był jednak nieugięty i przeniósł pocałunki na szyję brunetki. Dłońmi chwycił ją w pasie.
- Chris przestań no.- Warknęła agresywnie, odpychając go.
- Dobrze, nie to nie.- Gwałtownie wstał z łóżka i wyszedł do salonu. Tam położył się na kanapie i włączył telewizor w poszukiwaniu meczu koszykówki.
Od dwóch tygodni powtarzał się ten sam scenariusz. Unikała jego bliskości, bo wolała siedzieć z nosem w papierach. Był zły, bo okazywało się, że w takich momentach kariera jest dla niej ważniejsza od niego. Kochał ją, ale miał już dosyć odkładania życiowych planów przez jej biznesy. Brała na siebie mnóstwo obowiązków. Prowadziła z mamą sporą sieć butików w całej Kalifornii, była wziętą modelką, więc często brała udział w pokazach i sesjach. W dodatku bywała na wielu imprezach branżowych i planowała stworzyć własną linię perfum. Miała nosa do interesów, była świetnie wykształcona, ale według niego to zbyt dużo zajęć jak dla niej. Jak mieli myśleć o sobie, o dzieciach i ślubie, jeśli Caroline ciągle miała nowe pomysły na biznes?

_________________________________________________________________

Witam Was serdecznie.
Panna Majka poprosiła więc jest. Pierwszy rozdział mojego nowego opowiadania.
Mam nadzieję, że komukolwiek się to spodoba. Komentujcie, oceniajcie. Krytyka również mile widziana :)
Pamiętajcie o zakładce: Czytelnicy.
Całuję :*

czwartek, 29 sierpnia 2013

Witam. Ponownie.

Dzięki pewnej wspaniałej dziewczynie, która swoim uporem doprowadziła do wywiercenia mi sporej dziury w brzuchu doszło do tego, że moja wyobraźnia znów zaczęła działać. Wracam z czymś nowym. Z pozoru zwykła historia dwojga ludzi zmieni się w intrygującą walkę o niespodziewaną miłość.
Nic więcej nie powiem. Mam nadzieję, że polubicie moją opowieść tak, jak polubiła ją moja ukochana Majka [ las-tontas-no-van-al-cielo].
Dziękuję Ci kochana za wsparcie.:)
Pierwszy odcinek już wkrótce.
Buziaki :*