poniedziałek, 13 stycznia 2014

Rozdział 11: Znał granicę.

Gdy otworzyłam oczy rozejrzałam się niepewnie wokół i dopiero po paru sekundach dotarło do mnie gdzie jestem. Odruchowo naciągnęłam na siebie kołdrę, po samą szyję i zaciągnęłam się jej zapachem. Pachniała jak on. Uwielbiałam ten zapach. Sypialnię i resztę mieszkania oddzielały przesuwane drzwi z drewna. Słyszałam jak Chris rozmawia przez telefon. Mówił o pacjentach, więc pewnie będzie się spieszył do pracy. Szybko poszłam do łazienki, przebrałam się i ogarnęłam żeby móc z nim usiąść do śniadania. Odsunęłam dyktę i przywitałam się z nim. Patrzył na mnie jak zahipnotyzowany. Zapewne resztkami sił powstrzymywał się żeby nie powiedzieć do mnie ‘ Caroline’. To było po nim widać. Zbagatelizowałam to i usiedliśmy do stołu. Przygotował jaja po benedyktyńsku na grzankach i świeżą kawę. Zaśmiałam się tylko.
- Co?- Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Wiesz, dziękuję ci za śniadanie, ale ja nie pijam kawy - uśmiechnęłam się.
- Przepraszam - zmieszał się.- Nie wiedziałem. Zaraz mogę ci zrobić herbaty - chciał wstać od stołu.
- Nie trzeba. Naprawdę, wystarczy sok. Jakikolwiek.
- Już - podał z blatu dzbanek z sokiem porzeczkowym.- Zapamiętam, że nie pijesz kawy, zobaczysz - pogroził mi palcem.
- Się okaże - pokiwałam głową.
Po śniadaniu włączył mi telewizor a sam poszedł się wyszykować do wyjścia. Skakałam po kanałach aż w końcu zostawiłam na jakichś informacjach. Wszędzie mówią o tym samym. Pozycja dolara na giełdzie, konflikty na Wschodzie. Nic dobrego. Zerknęłam na wyświetlacz swojej komórki. Żadnych połączeń od wczoraj. Całe szczęście. Jake zniknął z mojego życia i niech tak zostanie. Blondyn szybko pojawił się w salonie w białej koszuli, ciemnych jeansach i z granatową marynarką przewieszoną przez ramię.
- Jedziemy?
- Ok, ale nie chcę żebyś mnie odwoził pod sam dom. To za daleko, a ty spieszysz się do szpitala- zaprotestowałam.
- Jeszcze się nie nauczyłaś, że ze mną się nie dyskutuje?- Roześmiał się.- Ty niegrzeczna pacjentko - objął mnie ramieniem.- Oboje wiemy, że i tak cię odwiozę pod dom, więc oszczędźmy sobie dyskusji - jego wzrok jasno dawał do zrozumienia, że nie zniesie sprzeciwu.
Spuściłam tylko pokornie głowę i wyszliśmy.


Pod moim domem nawet nie próbowałam go zapraszać na herbatę czy kawę, bo i tak był już spóźniony, chociaż nie chciał się do tego przyznać. Stał ze mną przy furtce w milczeniu. Spojrzał mi prosto w oczy i wiedziałam, że zechce dokończyć to, co przerwał nam wczoraj mój telefon. Prawdę mówiąc sama nie mogłam się doczekać by poczuć smak jego ust. Nie ruszyłam się nawet na milimetr. Trochę mnie sparaliżowało, gdy nasze usta się spotkały. Musnął moje usta kilka razy. Nie chciał być natarczywy, dlatego na tym zakończył. I jestem mu za to wdzięczna. Znał granicę. Gdy spojrzał na mnie znów, zobaczył na mojej twarzy uśmiech, a w oczach iskierki, które czułam nawet ja sama. Pocałował mnie jeszcze raz, tym razem w policzek, pożegnał się i odjechał.
Przeszłam przez furtkę, odruchowo złapałam za klamkę od drzwi wejściowych, wiedząc oczywiście, że są zamknięte i… spotkało mnie kompletne zdziwienie. Dom był otwarty. Czyżby rodzice nie zamknęli? Tylko to przychodziło mi do głowy. Weszłam, więc i zamknęłam za sobą na wszystkie spusty. Tak już miałam, że jak byłam sama w domu to zamykałam się na amen. Czułam się bezpieczniej. Nasze drzwi były z porządnego drewna, antywłamaniowe z trzema zamkami. Przezorność taty. Poszłam od razu do swojego pokoju, gdzie zastałam ogromny bałagan. Myślałam, że to moja siostra szukała jakichś ciuchów do pożyczenia, ale na łóżku spostrzegłam sporych rozmiarów tekturowe pudełko, z którego wystawały kokardki. Otworzyłam je i ujrzałam przepiękny bukiet czerwonych róż. Był także liścik.
Usiadłam na brzegu i przeczytałam treść karteczki. Od razu spanikowałam.
‘ Nigdy się ode mnie nie uwolnisz. Kocham Cię, Jake.’
Rozejrzałam się po pokoju jeszcze raz. Jakie szczęście, że nie wróciłam tej nocy do domu. Wygląda na to, że Jacob w jakiś sposób dostał się do mojego pokoju. To on zostawił ten bałagan i bukiet.
Przeszukałam z niepokojem wszystkie pomieszczenia, łącznie z piwnicą i strychem. Usiadłam w kuchni ze szklanką wody i dwiema tabletkami na uspokojenie, które znalazłam w łazience. Zażyłam je i popiłam. Nie mogłam uwierzyć, że to zrobił. Musiałam jednak ochłonąć, wziąć prysznic i zajrzeć do firmy ojca. Jak postanowiłam, tak zrobiłam. W myślach wciąż miałam różne obrazy z przeszłości. Przeszłości mojej i Jake’a.  Byliśmy szczęśliwi. Ten pierwiastek niebezpieczeństwa, który w sobie miał był naprawdę pociągający, ale gdy zaczął sprzedawać dragi dzieciom, przeholował. Tego nie mogłam mu wybaczyć.
Odświeżona i nieco spokojniejsza wyszłam z domu, tym razem upewniając się, że każdy zamek jest zamknięty. Budynek, w którym mieściła się firma był niedaleko, więc postanowiłam się przejść. Dzień był przepiękny. Słońce przyjemnie grzało, nie dało się wyczuć żadnego powiewu wiatru. Temperatura sięgała z pewnością 25 stopni. Przemierzając kolejne uliczki witałam się z sąsiadami, którzy przesiadywali w swoich ogródkach z rodzinami. Oczy zasłoniłam okularami przeciwsłonecznymi i spokojnym krokiem szłam do celu.
Jak się później okazało interes miał się dobrze, odwaliłam trochę papierkowej roboty i mogłam wracać. Tuż pod moim domem, ktoś mnie zaczepił. Niesamowicie się przestraszyłam myśląc, że to Jacob. Jakie było moje zdziwienie, gdy spostrzegłam za swoimi plecami moją własną przyjaciółkę Heather.
- Czyś ty kompletnie na głowę upadła? Martwiłam się o ciebie!- Nakrzyczałam na nią najpierw, a zaraz potem przytuliłam. - Właź i opowiadaj, co się z tobą działo. Nic ci nie jest? Jakaś blada jesteś - spojrzałam na nią jeszcze raz. Oprócz tego, że jej twarz była biała jak kartka papieru, to tak jakby przytyło jej się. I to na całym ciele. Spod jej i tak luźnej bluzki odznaczał się niewielki brzuch. Dopiero teraz do mnie dotarło.- Heath, jesteś w ciąży?
- No tak. Jestem - mruknęła spuszczając wzrok.
Nic więcej nie musiała mówić. Zaprowadziłam ją do środka, posadziłam na kanapie w salonie, otworzyłam okno i podałam schłodzonej lemoniady. Blondynka wyglądała na wykończoną. Kiedy trochę doszła do siebie zaczęłam przesłuchanie.
- Który to miesiąc?
- Już piąty. Liz, ja nie wiem, co mam robić.. Ja go nie chcę..- prawie się rozpłakała.
- Heath, spokojnie. Opowiedz od początku, co się stało - usiadłam przy niej i objęłam ją ramieniem.
- W pubie poznałam Grega. Przystojny, miał gest i poczucie humoru. Postawił mi kilka drinków, pogadaliśmy i nagle zaproponował mi wypad na Ibizę. Zgodziłam się. Dlatego zniknęłam. Byliśmy tam naprawdę szczęśliwi. Bawiliśmy się każdej nocy. Alkohol lał się strumieniami. Były tańce, zakupy. Wszystko. Oczywiście kilka razy się z nim przespałam. Dopiero później zorientowałam się, że coś jest nie tak i poszłam do lekarza. Powiedział, że to początek trzeciego miesiąca. Poszłam mu powiedzieć, zastałam go w naszym pokoju z jakąś miejscową dziwką, a gdy dowiedział się o ciąży, wyparł się mnie, mówił, że pewnie się puściłam.. Dał mi pieniądze na bilet i zniknął.. Wstyd mi było wracać, zostałam tam jeszcze trochę. Wróciłam przed chwilą. W domu byłam tylko na chwilę żeby zostawić rzeczy, które mi tam kupił. Taty na szczęście nie było. Zabiłby mnie gdyby się dowiedział. Lizzy, pomóż mi..- wytłumaczyła ze łzami w oczach.
- Nie martw się. I nie mów, że go nie chcesz. Zaraz zadzwonię do szpitala, umówię cię na wizytę z ginekologiem i zobaczymy, co z dzieckiem. Tylko się nie denerwuj. Pomogę ci - przytuliłam ją do siebie.
W ciągu godziny załatwiłam jej spotkanie ze znajomym ginekologiem. Przyjechałam z nią do szpitala. Lekarz zrobił wszystkie niezbędne badania, na końcu USG. Poinformował, że Heather będzie miała zdrową i silną córeczkę. Jednak musi o siebie bardzo dbać. Zostawiłam ją na chwilę samą i wyszłam na korytarz. Wezwałam Liama. To idealny moment żeby się wykazał. Przyjechał szybciej niż się spodziewałam. Wszedł jeszcze podczas badania.
- Szczęśliwy tatuś?- Spytał doktor.
Liam spojrzał na Heat i potwierdził patrząc jej prosto w oczy. Usiadł obok niej, chwycił ją za rękę i patrzył z uwielbieniem na ekran monitora.
Gdy wyszli z gabinetu Heather usiadła na krześle.
- Dlaczego powiedziałeś, że jesteś ojcem? Przecież nawet nie wiedziałeś, że jestem w ciąży - nic nie rozumiała.
- Zrobiłem to instynktownie - wyjaśnił.
- Ale dlaczego?
- Bo cię kocha idiotko - nie wytrzymałam w końcu, w takim tempie to nigdzie by nie zaszli.
Oboje spojrzeli najpierw na mnie, a potem na siebie.
- To ja was na razie zostawię. Liam, później odprowadź ją do mnie - puściłam do niego oczko.
Wyszłam ze szpitala śmiejąc się pod nosem. Może w końcu sobie relacje poukładają. Idąc w stronę przystanku autobusowego, poczułam nagle silne szarpnięcie za ramię. Zostałam gwałtownie odwrócona o 360 stopni i stanęłam oko w oko z Jacobem. Moje ciało całe zadrżało, źrenice poszerzyły się maksymalnie, zrobiło mi się słabo. Patrząc w jego czysto błękitne oczy, czułam jak nogi mi miękły.
To nie wróżyło niczego dobrego.
_________________________________________________________________

Witam w kolejny poniedziałek.
Mam nadzieję, że mój rozdział umili Wam ten okropny dzień.
Dziękuję za komentarze <3
Kocham Was :*
Całuję :*