poniedziałek, 25 listopada 2013

Rozdział 4: Na serdecznym palcu lśniła złota obrączka.

Ethan ledwo uchronił lekarza przed upadkiem na posadzkę. Pomógł mu usiąść i otworzył okno by odetchnął świeżym powietrzem. Chris przez kilka minut ciężko oddychał przymykając oczy.
- Wszystko w porządku panie doktorze?- Zapytała kobieta, która była powodem jego bladej twarzy.
Spojrzał w jej stronę i przeraził się. Nie wiedział, co ma zrobić, jak się zachować, co myśleć. Wolontariuszka wyglądała jak… Caroline. Miała jej oczy, nos, włosy, usta. Wyglądała jak jej siostra bliźniaczka. Opanował się dopiero, gdy zapytała czy zawołać innego lekarza, by mu pomógł. Nadal przyglądał jej się z przerażeniem, ale odezwał się.
- Kim pani jest i dlaczego przeszkadza mi pani w badaniu?- Mówił to tak jakby słowa grzęzły mu w gardle.
- Nazywam się Elizabeth Wilson, jestem tutaj wolontariuszką. Przyszłam tutaj w poszukiwaniu mojego rodzeństwa - poinformowała spokojnie.
- Lizzy to nasza starsza siostra - dodał Ethan.
- Powie mi pan, dlaczego Em tutaj trafiła?- Objęła siostrę ramieniem.
-Jasne - wydukał po chwili.
Z trudem panował nad emocjami i wytłumaczył Elizie, co się stało. Potem brunetka odesłała rodzeństwo do domu, a sama chciała wrócić do swoich obowiązków, jednak Chris ją zatrzymał.
- Mam teraz przerwę. Zechciałabyś wyjść ze mną do parku?- Był bardzo ciekaw skąd wzięło się to podobieństwo.
- Dobrze. Ja też mam chwilę - niepewnie się uśmiechnęła.
Usiedli na jednej z ławek w parku i przez kilka minut nic nie mówili. Blondyn wciąż jej się przyglądał nie zważając na to jak ona się z tym czuje.
- Nie chcę być niegrzeczna, ale proszę przestać - była skrępowana.
- Przecież nic złego nie robię - wytłumaczył się.
- Cały czas mi się pan przygląda, a ja nie rozumiem, czemu. W ogóle dziwnie się pan zachowuje. Nie wiem czy dobrze zrobiłam przychodząc tutaj - przestraszyła się jego dzikiego spojrzenia i szybko odeszła.
Blondyn odprowadził ją wzrokiem. Żałował, że zachował się kretyn. Pewnie pomyślała, że jest niezrównoważony.  A chciał tylko wyjaśnić to niesamowite podobieństwo. Był pewien, że albo zwariował i widzi ducha albo ma omamy. Nie potrafił tego pojąć. Eliza kopią Caroline. Bez mocnego makijażu, ekstrawaganckich ubrań i drogiej biżuterii, ale kopia. Postanowił, że zrezygnuje z reszty dyżuru, znajdzie zastępstwo i pojedzie do domu. Może to zmęczenie go zmyliło.
W ciągu godziny był już w swoim mieszkaniu. Spojrzał na swoją lewą dłoń. Na serdecznym palcu lśniła złota obrączka. Właściwie nie miała mocy prawnej, ślub się przecież nie odbył, ale kiedy krótko po śmierci Caroline, dostał je kurierem od jubilera, jedną włożył, a drugą schował do pudełka z pamiątkami po niej. Nie zdejmował jej ani razu. Czuł się lepiej, gdy ją miał. Chociaż przez kilka sekund mógł wyobrazić sobie, że Carol żyje i zaraz wróci zmęczona z jakiejś sesji.
Rozmyślania przerwał mu niespodziewany dzwonek do drzwi. Niechętnie podniósł się z kanapy i poszedł otworzyć. Jak wielce był zaskoczony widząc swojego brata Bobby’ego.
- No cześć. Myślałem, że już nigdy nie zobaczę swojego brata - zaczął Bob.
- Cześć. Nie mów tak. Zapraszam - wpuścił go do środka, po czym objęli się po męsku.
- Nie odzywałeś się w ogóle, więc sam wpadłem - wyjaśnił.
- Fajnie, że przyjechałeś. Przepraszam. Wiem, że musieliście się strasznie martwić, ale jak widać żyję i jakoś się trzymam - słabo się uśmiechnął.
- Znam Cię nie od dziś. Zostanę na weekend i sobie pogadamy. Tylko daj jakiś alkohol i mecz Lakersów - poklepał go po ramieniu.
Stary dobry Bobby. Zawsze wiedział jak trafić do brata. Całą noc kibicowali ukochanej drużynie z piwkiem i chipsami pod ręką. Chris niby na chwilę przestał żyć tym, co się stało, ale wiedział, że to nie wypełni pustki po stracie Carol. Mówią, że ból mija. Może i tak jest, ale nikt nigdy nie zastąpi mu narzeczonej.

Weekend w towarzystwie brata minął niespodziewanie szybko. Blondyn musiał przyznać, że ta wizyta faktycznie dobrze mu zrobiła. Wygadał się najbliższej osobie, otrzymał zrozumienie i wsparcie. Obiecał też, że niedługo zjawi się w domu rodzinnym. Podziękował Bobowi, odprowadził go do auta i pożegnali się. Postanowił nie wracać jeszcze do domu. Słońce wyszło kompletnie zza chmur i ogrzewało miasto. Poszedł do kwiaciarni po bukiet kwiatów a przy cmentarzu kupił nowe znicze. Do pomnika Caroline trafił praktycznie na pamięć. Posprzątał, pozbierał liście. Wyrzucił stare, uschnięte kwiaty i położył nowe. Zapalił znicze i postawił je obok. Przysiadł na ławce.
- Dziękuję Ci kochanie. Wiem, że Bobby to Twoja sprawka. Zawsze wiedziałaś, co jest dla mnie dobre. Tak mi ciężko bez Ciebie, nie mogę się pozbierać. Teraz mam już pewność, że czuwasz nade mną, miejmy nadzieję, że będzie mi łatwiej. Chciałbym Cię teraz przytulić. Kocham Cię Carol..- czuł, że znowu popłacze się jak dziecko, więc wyjął z kieszeni chusteczkę. Patrzył na małą fotografię dziewczyny na nagrobku, a łzy ciekły mu po policzkach.
Po paru minutach uspokoił się, odczuł niewielką ulgę. Mógł odejść. Wiedział, że ona tego chce.
Poza tym musiał się jeszcze pokazać w szpitalu. Pojechał do domu. Wziąć pobudzający prysznic, zjadł kanapkę, wypił kawę, przebrał się i ruszył do pracy. Na miejscu nie narzekał na nudę. Czekała na niego kolejka małych pacjentów. Lubił dzieci. Dlatego chciał im pomagać. Najczęściej leczył katary, przeziębienia, grypy. Czasem trafiały się cięższe przypadki. Nigdy jednak nikogo nie stracił. Był lekarzem z powołania. Na studiach radził sobie świetnie, wykładowcy chwalili go i wróżyli karierę w zawodzie. Chris zawsze był skromny, nigdy się przesadnie nie przechwalał. Wiedział, że robi dobre rzeczy a dobro nie przyjmuje pochwał.
Taki już był.
_________________________________________________________________

Tym razem dodałam odcinek jak trzeba :) Serdecznie dziękuję za wszystkie komentarze. Naprawdę dodają mi skrzydeł.
Chciałabym zasięgnąć Waszej opinii. Mam przygotowany projekt na temat One Direction. Myślicie, że powinnam go opublikować?
Piszcie w komentarzach.
Do spisania ! :*

wtorek, 19 listopada 2013

Rozdział 3: Czyżby Bóg chciał go ukarać za zuchwałość?

Christoph zaparkował auto w pobliżu kawiarni i wszedł do niej. Przywitał się z przyszłym teściem i narzeczoną, po czym usiadł koło nich. Chwilę rozmawiali, potem Michael zapłacił i zostawił ich samych.
- To, co, kochanie? Jedziemy? Nie chcę żeby Abigail musiała czekać - wstał i wyciągnął do niej rękę.
- Jasne. Masz rację – również wstała, podała mu swoją dłoń i wyszli.
- No a teraz jedźmy planować nasze wspólne życie - uśmiechnął się się- Kocham Cię- pocałował ją soczyście.
- Ja Ciebie też.
Wsiedli do auta i odjechali. Musieli się udać za miasto, do willi Abigail. Byli w świetnych nastrojach. Śmiali się, żartowali. Rozmawiali o podróży poślubnej, a Chris wciąż przypominał jej by zapięła pasy.
Nie zdążyła. Na skrzyżowaniu, z prawej strony wyjechało rozpędzone BMW. Chris próbował zapobiec zderzeniu jednak nie udało mu się. Czarne auto uderzyło z wielką siłą prosto w bok samochodu blondyna, które zostało odrzucone na kilka metrów i zatrzymało się dopiero na słupie. Oboje byli nieprzytomni do momentu przyjazdu karetki i policji. Funkcjonariusze zabrali kierowcę drugiego wozu na komisariat, po pobieżnym badaniu przez sanitariuszy. Chrisa ostrożnie wyciągnęli z wraku. Gdy tylko odzyskał świadomość zaczął pytać o narzeczoną. Jeden z mężczyzn powiedział mu, że wyleciała z impetem przez przednią szybę i, że inny sanitariusz nad nią czuwa. Blondyn uparł się, że musi jechać w tej samej karetce, co ona. Usztywnili mu nogę, kark i obojczyk. Posadzili obok leżącej już Caroline. Patrzył na nią i widział jak słabnie. Uparcie trzymał ją za rękę. Mówił do niej, chociaż sam był ledwo przytomny. Oczy zaszły mu łzami. Prosił, wręcz błagał żeby nie odchodziła, nie zostawiała go samego.
- Caroline, skarbie. Jesteś silna. Wiem, że z tego wyjdziesz. Przecież czeka nas piękna przyszłość. Musimy wziąć ślub. Tak bardzo chciałem żebyś była moją żoną. Tak mocno Cię kocham..- pierwszy raz tak płakał, bał się, że straci ją na zawsze.
A jeszcze przed chwilą był pewien, że nic ich nie rozdzieli. Czyżby Bóg chciał go ukarać za zuchwałość?

Nie mógł uwierzyć, że jej nie uratowali. Nie dopuszczał do siebie myśli, że jej serce przestało bić. Umarła, a wraz z nią cząstka jego duszy. W szpitalu długo nie pozwalał jej zabrać. Przytulał się do jej nieruchomego ciała, choć sam potrzebował natychmiastowej opieki lekarskiej. Milczał i płakał. Czuł jak jego serce pęka na miliony maleńkich kawałków. Był załamany, zły, sfrustrowany. Chciał żeby to wszystko okazało się tylko złym snem, z którego zaraz się obudzi i zobaczy jej uśmiechniętą twarz i iskierki w oczach. Jednak rzeczywistość szybko sprowadziła go na ziemię. Zjawili się rodzice Caroline. Oboje zrozpaczeni po stracie jedynej, ukochanej córki. I wściekli na niego. Twierdzili, bowiem, że zabił im dziecko. Tak bardzo wbili mu to do głowy, że w to uwierzył. Wmówił sobie, że będzie od teraz żył z poczuciem winy, które nigdy nie pozwoli mu pokochać nikogo innego.
Kiedy lekarze w końcu zabrali go do gabinetu zabiegowego, wydawał się być nieobecny. Zrobili mu wszystkie niezbędne badania i prześwietlenia. Doznał lekkiego wstrząśnienia mózgu, złamania lewej nogi w wielu miejscach, złamania obojczyka i pęknięcia trzech żeber. Położyli go w jednej z sal i podali środki przeciwbólowe. Działanie leków otumaniło go, ale po jego umyśle wciąż pulsowała jedna myśl: Zabiłem Caroline i nie zasługuję na szczęście.

W ciągu pół roku od wypadku w życiu Christophera nie stało się nic spektakularnego. Nie pozwolono mu przyjść na pogrzeb Caroline jednak, gdy tylko wypuścili go ze szpitala, codziennie bywał na jej grobie. Przynosił świeże kwiaty i długo tam przesiadywał. Myślał, że dzięki temu poczuje ulgę. Niestety nadal czuł się winny. Kulał na lewą nogę, która jeszcze nie doszła do siebie. Przeszła wiele operacji i godziny ciężkiej pracy na rehabilitacjach. Było coraz lepiej. Pozostałe fizyczne urazy stopniowo zanikały. Wrócił do pracy, rzadko bywał w swoim mieszkaniu. Bywał tylko w szpitalu i na cmentarzu. Najczęściej spał w swoim gabinecie, ale zdarzało się również, że w ogóle nie spał. Pracował ponad siły, aby choć na chwilę zapomnieć o tragedii, która go spotkała. Jego apartament za bardzo przypominał mu o Caroline, ale nie odważył się jeszcze pomyśleć o sprzedaniu go i kupieniu czegoś nowego.
W szpitalu zaczęli się pojawiać stażyści i wolontariusze, którzy wymagali nadzoru, więc miał, czym się zająć. Praca pochłaniała go do tego stopnia, że ze swoimi rodzicami i bratem rozmawiał tylko kilka razy. Zaraz po wypadku, o wszystkim ich poinformował, a potem oni dzwonili kontrolnie. Jeśli miał przerwę chodził do pobliskiego parku, siadał na ławce i myślał.
Jak wielki musiał popełnić w przeszłości grzech skoro spotkało go takie nieszczęście? Był przecież dobrym człowiekiem, znakomitym lekarzem. Pomagał innym i nie oczekiwał poklasku. A jednak Bóg zabrał mu osobę, którą kochał całym sobą. Momentami był tak rozgoryczony, że błagał o przywrócenie jej do życia a zabranie jego. Nikt mu nie odpowiadał i zostawał sam ze swoimi prośbami.
Odkąd zaczął samodzielnie wychodzić, nie był w kościele. Nie modlił się. Kryzys wiary? Nie. Całkowite jej odrzucenie. Gdyby Bóg ochronił Caroline, nie straciłby wiernego. To był Jego świadomy wybór, więc dlaczego Chris miałby się wahać. Odwrócił się od Boga tak samo jak on od niego.

Któregoś dnia, późnym popołudniem na oddział pediatrii, pod jego opiekę trafiła szesnastoletnia Emma Wilson. Przyprowadził ją starszy brat Ethan, mówiąc, że dziewczyna ma silne bóle i zawroty głowy oraz, że zemdlała po drodze do szpitala. Stringini przyjrzał się nastolatce i pobieżnie ją zbadał.
- Jak Ci na imię?- Zagaił dla rozluźnienia atmosfery.
- Emma.
- Pięknie. A teraz, skoro jesteśmy sami, musisz być ze mną szczera. Inaczej nie będę mógł odpowiednio Cię zdiagnozować, ok?
- Dobrze, co chce pan wiedzieć?- Nadal była bardzo blada.
- Jesteś na jakiejś diecie?
- Nie, po prostu mniej jem.
- Kiedy ostatni raz coś jadłaś.
- Dziś rano. Dwie kanapki. I piłam wodę.
- Często źle się czujesz?
- Zawroty i bóle głowy mam od jakiegoś czasu.
- A nie przypadkiem od momentu, w którym przestałaś jeść normalnie?
- Nie, na pewno nie..- szybko zaprzeczyła.
- Wstań, muszę Cię zważyć i zmierzyć - podał jej rękę.
Pokazał jej jak ma stanąć na wadze i rozpoczął mierzenie.
- No tak. Masz 169cm wzrostu i ważysz ledwo 50 kg. Znaczna niedowaga, w okresie dorastania organizm potrzebuje budulca do wzrostu a Ty mu tego nie dostarczasz. Jeszcze chwila a staniesz się anorektyczką, a chyba nie o to Ci chodzi, prawda?- Spojrzał na nią poważnie.
- No pewnie, że nie, ale wie pan. Szczupłe dziewczyny bardziej podobają się chłopakom. Chciałam wyglądać jak modelka..- spuściła głowę ze wstydu.
Zamyślił się, bo od razu przyszła mu na myśl Caroline.
- Posłuchaj, musisz uważać jak chudniesz. Poza tym nie każdy chłopak lubi aż tak chude dziewczyny. Moim zdaniem powinnaś przytyć 5 kg. Wystarczy. Ni mniej, ni więcej. Jasne?
- Aż tyle? Będę wyglądać okropnie..
- Jeśli nie chcesz wylądować w szpitalu z gorszymi objawami to zastosuj się do moich zaleceń. Anoreksja to nic dobrego. Lepiej wyglądać zdrowo. Zapewniam Cię - puścił do niej oczko.
- Skoro pan tak twierdzi - powoli dała się przekonać.
Chris rozmawiał z nią jeszcze na temat trybu życia, którego powinna się trzymać, a potem poprosił do gabinetu Ethana. W czasie, gdy wprowadzał go w temat zaleceń, do pomieszczenia wpadła młoda kobieta w białym fartuchu z plakietką wolontariatu. Blondyn odwrócił się chcąc powiedzieć by wyszła, bo ma pacjentów jednak, kiedy ją zobaczył, zrobił się blady i zamarł jakby zobaczył ducha.
_________________________________________________________________
Cześć. Strasznie Was przepraszam za opóźnienie, ale zagapiłam się.
Dziękuję Belli za to, że mi przypomniała o dodaniu odcinka. Miałam za dużo spraw na głowie. Ale już się poprawiłam i rozdział jest. Mam nadzieję, że jego treść Was nie zawiodła. Czekam na komentarz.
Z góry dziękuję.
Trzymajcie się cieplutko :*


poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 2: Może w końcu coś zacznie się układać.

Chris spędził tę noc na kanapie. Oglądał mecz Lakersów i zasnął z pilotem w ręku. Kiedy się obudził, nie zdziwiło go to, że Caroline już nie było. Ciężko westchnął i podniósł się do pozycji siedzącej. Rozciągnął się, wstał i nalał sobie soku do szklanki.
Tymczasem Caroline była w jednym z butików i razem ze swoją mamą siedziała w biurze na zapleczu.
- On cały czas mówi o ślubie, o dzieciach. Marudzi, że nie spędzam z nim zbyt dużo czasu. Ogólnie jestem ta zła, bo spełniam swoje marzenia i dążę do wyznaczonego celu - żaliła się siedząc w wygodnym fotelu.
- Oj córeczko. Nie może być, aż tak źle. Przecież się kochacie, a poza tym to świetna partia. Ojciec jest świetnym prawnikiem. Chris jest idealny dla Ciebie. Szanowany lekarz, świetnie zarabia, ma mieszkanie w centrum miasta, wysoką pozycję w towarzystwie. Trzymaj się go a świetnie na tym wyjdziesz - radziła jej matka.
- No tak, ale.. On mnie ogranicza. Kiedy mówię o nowych pomysłach od razu je bombarduje. Miłość to jak widać nie wszystko.
- Dziecko, ja wyszłam za Twojego tatę, bo pochodził z dobrej rodziny. Miłość pojawiła się później.
- Ale ja go kocham, tylko chcę się realizować. Mam jeszcze czas na dzieci.
- Kiedyś Cię zawiodłam? On się uspokoi a Ty będziesz miała stabilne życie. Nie rezygnuj z tego - podała jej kolejne dokumenty do podpisania - Daj mu czasem to, czego chce, kiedy mówi o dzieciach, nie zapieraj się mocno. Może poczuje się bezpieczniej i trochę odpuści.
- Zastanowię się. Muszę teraz jechać na sesję do Vouge’a - odłożyła kartki na biurko, wstała i chwyciła za torebkę.
- Tylko pamiętaj: Cokolwiek postanowisz, nie zrób głupoty - pouczyła ją matka.
- Jasne. Pa - uśmiechnęła się i wyszła.
Swoim czarnym BMW pojechała na wybrzeże. Sesja miała się odbyć na plaży. Zdjęcia w bikini? To coś, co uwielbia najbardziej.
Po przybyciu na miejsce, przywitała się ze wszystkimi i oddała się w ręce specjalistów od włosów i makijażu. Fotki miał robić nowy fotograf, którego właściciele pisma mieli sprawdzić. Na oko, był młodszy od niej. Zadbany, męski i dobrze zbudowany, ale z jego twarzy można było jeszcze wyczytać, że tylko romanse mu w głowie. Caroline stanęła przed nim w pierwszym kostiumie. Chwilę zajęło mu dojście do siebie, po tym jak zobaczył jej idealnie wyrzeźbione ciało.
- Jestem Matt - podał jej rękę.
- Carol. Zaczynamy?- Udała, że nie widzi jego zalotnego spojrzenia. Była profesjonalistką.
- Jasne, zaczynamy - speszył się nieco, ale wymusił uśmiech.
Sesja poszła znakomicie. Zdjęcia były bardzo dobre. Nawet ona nie podejrzewała, że młody fotograf może mieć taki talent i wyczucie. Brunetka przebrała się i rozmawiała jeszcze ze znajomą. Matt oderwał ją od rozmowy.
- Słuchaj, normalnie tego nie robię, ale wydajesz się taka wyjątkowa, że muszę. Mogę Cię zabrać na kawę?
- Bardzo profesjonalne – zaśmiała się się- Kawa? No dobrze, ale od razu uprzedzam, że jestem zaręczona - dla pewności pokazała okazały pierścionek zaręczynowy.
- No trudno i tak zapraszam - uśmiechnął się i razem poszli do najbliższej kawiarni.
Sporo czasu rozmawiali. O wszystkim i o niczym. Caroline śmiała się, co chwilę. Jej dobry humor było widać z daleka. Niby nie robiła nic złego, a jednak w głębi duszy czuła coś dziwnego. Jakby winę za to, że przyszła tu z nim i tak dobrze się bawi. Przez chwilę pomyślała o Chrisie. Przy nim była szczęśliwa, ale nie robili razem tego wszystkiego, czego ona tak bardzo chciała. Nie dorównywał jej. Nie żeby Matt jej się podobał, ale z nim mogła porozmawiać o tym, co ją interesuje. Brakowało jej tego w związku z Chrisem.
- Wiesz, co? Miło było, ale muszę już iść - nagle zerwała się z krzesła.
- Ale dlaczego? Tak dobrze nam się rozmawiało - zdziwił się.
- Przypomniało mi się coś ważnego - podziękowała i wyszła.
Pojechała do szpitala. Poprosiła znajomą pielęgniarkę by sprowadziła Chrisa w wolnej chwili do jego gabinetu i sama się tam udała. Usiadła w fotelu, włączyła komputer i zaczęła przeszukiwać strony w poszukiwaniu osoby, która nada się do zorganizowania idealnego ślubu. Chciała mu pokazać, że jest to równie ważne dla niego jak i dla niej. Stwierdziła, że bycie mężatką nie przeszkodzi jej w karierze, a jego na jakiś czas uspokoi.
Chris po odwiedzeniu wszystkich swoich pacjentów udał się na krótką przerwę do gabinetu. Nadal był nadąsany na Caroline, ale był ciekawy, po co przyszła. Wszedł i odłożył teczkę z wynikami.
- Co tu robisz? - Spytał.
- Ta będzie idealna, zobacz - przywołała go gestem dłoni i pokazała suknię ślubną oraz stronę organizatorki ślubów.
- Ty i takie głupoty?- Był niemiłosiernie sarkastyczny.
- Oj przestań. Pomyślałam, że najwyższy czas zacząć przygotowania - uśmiechnęła się.
- Mówisz serio?- Spojrzał jej prosto w oczy, gdy wstała.
- Niesamowicie serio - pocałowała go, a on ją przytulił- Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia, ale wieczorem widzimy się w domu - wyszła szybciej niż zdążył coś powiedzieć.
Usiadł i zaczął się kręcić z szerokim uśmiechem na twarzy. Może w końcu coś zacznie się układać.
Po dyżurze wrócił do domu a od wejścia poczuł zapach kolacji. W jadalni stała Caroline w olśniewającej, soczyście czerwonej sukience. Jej oczy lśniły w blasku świec.
- Kochanie, przepraszam, że jestem taka, ale wiesz jak mi zależy na tym, co robię - uśmiechnęła się anielsko.
Chris bez słowa namiętnie ją pocałował, trzymając dłonie tuż nad jej pośladkami. Po chwili usiedli przy stole, jedli, pili wino, rozmawiali o ślubie.
Oboje chcieli poukładać swoje życie tak żeby uszczęśliwić tą drugą osobę. Patrzyli na siebie i czuli, że nigdy nic ich nie rozdzieli. Caroline nadal chciała prowadzić tryb życia bizneswoman, jako żona też mogła to robić. Chris marzył o tym by ją poślubić, niczego więcej nie potrzebował do szczęścia.

Przez kilka następnych dni wspólny czas spędzali na wybieraniu obrączek, strojów, wzorów zaproszeń, sali, muzyki, menu. Nie spodziewali się, że jest tego aż tak dużo. Sporządzili listę gości. Rodzice w euforii próbowali pomagać, ale bardziej utrudniali. Młodym zależało na normalnej uroczystości a nie na tym żeby cały ślub wyglądał jak królewska uroczystość.
W sobotni poranek umówili się, że pojadą do organizatorki dopiąć szczegóły. Caroline pojechała z ojcem na kawę, a Chris miał ją stamtąd zabrać.
- Córeczko, jestem z Ciebie taki dumny - mówił pan Howard, gdy kelner przyniósł im kawę- Wszystko, za co się zabierzesz jest ogromnym sukcesem, a teraz jeszcze ślub. To dopiero będzie wydarzenie - zacierał dłonie.
- Oj tato. Prosiłam Cię żebyś potraktował to poważnie. To nie będzie wielka feta. Chcę zwykłego ślubu i wesela. Bez fajerwerków. Rozumiesz?- Ostudziła entuzjazm ojca.
- Mam tylko jedną córkę i tylko raz wychodzisz za mąż. Dlaczego nie mogę Ci urządzić królewskiego ślubu?
- Bo to jest ważne dla mnie i dla Chrisa. Proszę Cię - chwyciła go za rękę.
-Dobrze. Dla Ciebie wszystko księżniczko. Oby był dla Ciebie tak dobry jak jest teraz - pocałował ją w dłoń.

Chris skończył dyżur o 15. Przejrzał jeszcze ostatnie wyniki badań i pojechał do domu. Tam wziął prysznic, przebrał się i zjadł coś na szybko. Tuż po godzinie siedemnastej wyruszył samochodem w stronę kawiarni w Hollywood. Wiedział, że skoro Carol tak bardzo przyłożyła się do przygotowań to teraz będzie już tylko lepiej. Wyobrażał sobie ją w przepięknej sukni idącą z ojcem do ołtarza. Widział jej szeroki, szczęśliwy uśmiech. Czuł, że już nic nie stanie im na przeszkodzie.

_________________________________________________________________

Cześć Wam ! :)
Bardzo dziękuję za komentarze pod poprzednim odcinkiem. Mam nadzieję, że stopniowo znów będę zyskiwała stałych czytelników.
Jak na razie wena mi dopisuje. Wkrótce w zakładce 'Bohaterowie' pojawią się nowe osoby, które będą po kolei wprowadzane.
Tymczasem zapraszam do czytania.
Może nie jest to porywający odcinek, ale chcę żebyście jak najlepiej poznały Chrisa i Caroline by potem zrozumieć ich uczucia.
Komentujcie i zostawiajcie swoje namiary w zakładce ' Czytelnicy'.
Buziaczki dla Was :* :*

poniedziałek, 4 listopada 2013

Rozdział 1: Miała szczęście. Od dziecka.

Miłość dla niej? Oddanie i spełnianie swoich pragnień.
Miłość dla niego? Uszczęśliwianie jej.
Oboje byli pewni swego uczucia i zuchwale nie dopuszczali do siebie myśli, że mogą to kiedyś stracić.
Akurat dzisiaj wypadały jej urodziny. Od wielu dni planował wszystko tak by ona była zadowolona. Przyjęcie z pompą, tak jak lubiła. Zawsze chciał jej zrobić niespodziankę, coś spontanicznego. Ona go hamowała. Nienawidziła niespodzianek. Musiała idealnie wyglądać. Jako modelka liczyła się z opiniami na swój temat. Wygląd to dla niej narzędzie pracy. Wystrojona w elegancką kreacje Lagerfelda, szpilki Christiana Louboutina, najdroższą kolię i kolczyki z diamentów, pięknie uczesana i umalowana. Olśniewała każdego, kto na nią spojrzał. A on uwielbiał ją, co raz bardziej i bardziej.
- Chris, jesteś już gotowy? Nie chcę spóźnić się na własne przyjęcie.- Jej głos dobiegł do niego z łazienki.
- Tak Carol, możemy wychodzić.- Do wewnętrznej kieszeni drogiej, markowej marynarki wsunął niewielkie, podłużne pudełko z naszyjnikiem, który miał jej wręczyć na przyjęciu.
Pod posiadłość rodziców Caroline w Beverly Hills podjechali nowym Mercedesem Klasy CLS Coupe, którego kupił sobie niedawno Chris.  Kiedy weszli do ogromnego salonu wypełnionego mnóstwem osób, wszyscy zaśpiewali dziewczynie ‘ Sto lat’, a zaraz po tym zachwycali się jej urodą. Jak zwykle. Blondyn towarzyszył jej trzymając pod rękę, uśmiechał się radośnie, witał zgromadzonych gości. Patrzył na nią i widział jak bardzo jest szczęśliwa. Później tańczyli, patrząc sobie głęboko w oczy. Czuł, że to TA JEDYNA. Kochał ją tak mocno, że nie wyobrażał sobie życia bez niej.
W środku uroczystości zabrał ją na taras i wręczył prezent. Obejrzała go dokładnie z iskierkami w oczach, które tak uwielbiał. Podziękowała, czule go pocałowała, a on przycisnął ją do swojej klatki piersiowej, szepcząc do ucha romantyczne wyznanie. Chciał żeby zawsze była pewna jego miłości.
Caroline kochała go tak samo jak on ją. Trafiła jak na loterii. Inne dziewczyny z jej sfery, wychodziły za mąż za starszych od siebie, bez miłości. Tylko, dlatego, że dany mężczyzna był dla nich dobrą partią. Ona miała przy sobie szanowanego lekarza, dobrego człowieka i kochającego narzeczonego. Wszystko w jednym. Miała szczęście. Od dziecka.
Ostatni goście wyszli prawie nad ranem. Przyjęcie udało się, jak zawsze. Michael jeszcze raz ucałował córkę, życząc jej wszystkiego najlepszego i oddalił się do sypialni. Jego żona Charlotte, rozmawiała jeszcze z Caroline na temat ich wspólnych biznesów. Były podekscytowane. Chris zostawił je same, wyszedł na zewnątrz, stanął przy swoim samochodzie i czekał na narzeczoną. Patrzył w gwiazdy i wyobrażał sobie romantyczny wypad nad jezioro lub nocne rozmowy na plaży. Jednak to nie pasowało do niej. Nie była typem ckliwej dziewczyny. Doceniała jego gesty, ale nie lubiła kontaktu z przyrodą a na plaży mogła siedzieć tylko w dzień i tylko po to by utrwalić swoją opaleniznę. Kochał ją taką, jaka była. Nie chciał nic w niej zmieniać.
W końcu pojawiła się w drzwiach willi i schodziła po schodach. Widać było, że jest zmęczona, ale szczęśliwa. Przytulił ją do siebie, ucałował w czubek głowy i pomógł wsiąść do auta, po czym odjechali.
W mieszkaniu Chris przepuścił Carol do łazienki a sam udał się do kuchni po szklankę soku. Siedział na wysokim barowym krześle i czekał na swoją kolej. Brunetka tymczasem zdjęła z siebie wszystkie ozdoby, rozebrała się, zmyła makijaż i weszła pod prysznic. Potem nawilżyła się balsamem, przeczesała włosy, umyła zęby, założyła satynową koszulkę nocną, wsunęła nogi w miękkie kapcie i dołączyła do ukochanego. Spojrzał na nią z zachwytem. Najbardziej lubił, kiedy była właśnie taka. Naturalna, bez fantazyjnej fryzury, kreacji i miliona świecidełek. Tylko jego kochana Caroline.
Sam też poszedł pod prysznic, a gdy wrócił ona siedziała już na łóżku w sypialni. Usiadł przy niej, ujął jej dłoń i ucałował w ramię. Przymknęła oczy i cichutko zamruczała. Odwróciła głowę w jego stronę, pocałowała go namiętnie i przyciągnęła do siebie. Położyli się obok siebie i patrzyli w oczy. Głaskał ją po włosach i czekał aż zaśnie. Nigdy nie zasypiał przed nią. Chciał jeszcze patrzeć jak śpi.
Obudzili się koło południa. Caroline wstała pierwsza, przygotowała śniadanie.  Nie czekała na niego, ponieważ miała kilka spraw do załatwienia. Przygotowała się do wyjścia, zostawiła mu karteczkę przy łóżku i wyszła. Kiedy on otworzył oczy, od razu przeczytał to, co napisała i uśmiechnął się sam do siebie. Spojrzał na zegarek, zerwał się z łóżka. Zjadł coś na szybko, przebrał się, wziął swoją teczkę i wybiegł z domu. Miał popołudniowy dyżur, a nienawidził się spóźniać. Do szpitala nie miał daleko, więc zdążył w ostatniej chwili. W swoim gabinecie założył kitel i zrobił sobie mocnej kawy. Pielęgniarka przyniosła mu wyniki badań i karty pacjentów. Podziękował i zabrał się do ich przeglądania.
Nagle zjawił się u niego inny lekarz, onkolog Northon.
- Chris, mała Cloe.- Imię tej pacjentki mówiło samo za siebie.
- Tak, tak. Idę.- Upił łyk szatana i wyszedł za nim.
Cloe miała 9 lat i cierpiała na białaczkę. Najpierw trafiła do Chrisa, jej rodzice nie wiedzieli, co robić. Po szeregu badań trzeba było skierować małą na chemioterapię. Northon monitorował jej stan, jednak blondyn miał specjalizację w onkologii dziecięcej i również był do niej wzywany. Obaj weszli do pokoju, w którym leżała dziewczynka.
- Cześć Cloe, jak się czujesz?- Spojrzał na nią z uśmiechem.- Dzień dobry pani Lewis.- Przywitał się z jej mamą.
- Dobrze.- Uśmiechnęła się słabo.
Chris wziął do rąk jej kartę i przeczytał parametry. Ciśnienie było coraz niższe. Właściwie u niej często tak było, ale martwiło go to z każdym dniem bardziej.
- Oj ktoś tu chyba nie pił porannej kawy.- Zaśmiał się, a dziewczynka razem z nim. Zlecił pielęgniarce, podanie leków i wyszedł z panią Lewis na korytarz.- Te spadki ciśnienia są niepokojące, ale proszę się nie martwić. Panuję nad sytuacją. Dzięki chemii wyniki są lepsze. Cloe wyzdrowieje.- Był pozytywnie nastawiony, jak zawsze.
- Panie doktorze, tak się o nią martwię. Nie mogę patrzeć, jak się męczy..- Pojedyncza łza spłynęła, po jej policzku.
- To nie potrwa długo, jeśli nic się nie zmieni, to za góra 3 miesiące ją wypiszemy. Rokowania są na tyle dobre, że mogę tak powiedzieć. Ale proszę jej nic nie mówić. Nie chcę żeby się rozczarowała gdyby coś nie wyszło.- Pocieszył ją.- A teraz przepraszam, ale muszę iść do innych pacjentów.- Zajrzał jeszcze do dziewczynki, pomachał jej i poszedł dalej.
Później w gabinecie przyjął jeszcze kilkoro dzieci. Przyszło też młode małżeństwo z dwumiesięcznym maluszkiem. Przyglądał im się wyjątkowo długo. Przyszli na badania okresowe. Chłopczyk miał na imię Oliver. Był silny i zdrowy. Świeżo upieczona mama zadawała wiele pytań. Pierwsze dziecko, to prawdziwe wyzwanie. Przekazał im wszystko, co powinni wiedzieć i puścił do domu. Kiedy wyszli, usiadł na krześle, przekręcił się w stronę okna i wyobraził jakby to było gdyby to Caroline spodziewała się dziecka. Gdyby to oni mieli taką kruszynkę w domu. Bardzo chciał mieć dzieci. Ona też, ale teraz ważna była dla niej kariera. Miał już 30tkę na karku i poważnie o tym myślał, ale uważał, że i na nich przyjdzie czas.

W szpitalu spędził resztę dnia. Miał sporo pracy, również tej papierkowej. Wypił chyba hektolitry kawy, a i tak chciało mu się spać. Spojrzał na zegarek. Dochodziła 21. Obiecał sobie, że za godzinę skończy i pojedzie do domu, ale nie było mu to dane. Miał jeszcze dwa nagłe przypadki, co spowodowało, że wrócił do mieszkania po północy. Caroline jeszcze nie spała. Siedziała w sypialni na łóżku, przy nocnej lampce z długopisem w jednej dłoni i kartkami w drugiej. Intensywnie nad czymś myślała, bo nos charakterystycznie jej się zmarszczył. Ułożył się koło niej na boku, podpierając głowę ręką.
- Cześć kochanie.- Mruknął.
- Cześć.- Rzekła beznamiętnie.
- Kochanie…- Mruczał dalej, podnosząc się i całując ją po ramieniu.
- Oj zostaw. Jestem zajęta.- Poruszyła ręką.
Chris był jednak nieugięty i przeniósł pocałunki na szyję brunetki. Dłońmi chwycił ją w pasie.
- Chris przestań no.- Warknęła agresywnie, odpychając go.
- Dobrze, nie to nie.- Gwałtownie wstał z łóżka i wyszedł do salonu. Tam położył się na kanapie i włączył telewizor w poszukiwaniu meczu koszykówki.
Od dwóch tygodni powtarzał się ten sam scenariusz. Unikała jego bliskości, bo wolała siedzieć z nosem w papierach. Był zły, bo okazywało się, że w takich momentach kariera jest dla niej ważniejsza od niego. Kochał ją, ale miał już dosyć odkładania życiowych planów przez jej biznesy. Brała na siebie mnóstwo obowiązków. Prowadziła z mamą sporą sieć butików w całej Kalifornii, była wziętą modelką, więc często brała udział w pokazach i sesjach. W dodatku bywała na wielu imprezach branżowych i planowała stworzyć własną linię perfum. Miała nosa do interesów, była świetnie wykształcona, ale według niego to zbyt dużo zajęć jak dla niej. Jak mieli myśleć o sobie, o dzieciach i ślubie, jeśli Caroline ciągle miała nowe pomysły na biznes?

_________________________________________________________________

Witam Was serdecznie.
Panna Majka poprosiła więc jest. Pierwszy rozdział mojego nowego opowiadania.
Mam nadzieję, że komukolwiek się to spodoba. Komentujcie, oceniajcie. Krytyka również mile widziana :)
Pamiętajcie o zakładce: Czytelnicy.
Całuję :*