Ethan ledwo uchronił lekarza przed upadkiem na posadzkę.
Pomógł mu usiąść i otworzył okno by odetchnął świeżym powietrzem. Chris przez
kilka minut ciężko oddychał przymykając oczy.
- Wszystko w porządku panie doktorze?- Zapytała kobieta, która była powodem jego bladej twarzy.
Spojrzał w jej stronę i przeraził się. Nie wiedział, co ma zrobić, jak się zachować, co myśleć. Wolontariuszka wyglądała jak… Caroline. Miała jej oczy, nos, włosy, usta. Wyglądała jak jej siostra bliźniaczka. Opanował się dopiero, gdy zapytała czy zawołać innego lekarza, by mu pomógł. Nadal przyglądał jej się z przerażeniem, ale odezwał się.
- Kim pani jest i dlaczego przeszkadza mi pani w badaniu?- Mówił to tak jakby słowa grzęzły mu w gardle.
- Nazywam się Elizabeth Wilson, jestem tutaj wolontariuszką. Przyszłam tutaj w poszukiwaniu mojego rodzeństwa - poinformowała spokojnie.
- Lizzy to nasza starsza siostra - dodał Ethan.
- Powie mi pan, dlaczego Em tutaj trafiła?- Objęła siostrę ramieniem.
-Jasne - wydukał po chwili.
Z trudem panował nad emocjami i wytłumaczył Elizie, co się stało. Potem brunetka odesłała rodzeństwo do domu, a sama chciała wrócić do swoich obowiązków, jednak Chris ją zatrzymał.
- Mam teraz przerwę. Zechciałabyś wyjść ze mną do parku?- Był bardzo ciekaw skąd wzięło się to podobieństwo.
- Dobrze. Ja też mam chwilę - niepewnie się uśmiechnęła.
Usiedli na jednej z ławek w parku i przez kilka minut nic nie mówili. Blondyn wciąż jej się przyglądał nie zważając na to jak ona się z tym czuje.
- Nie chcę być niegrzeczna, ale proszę przestać - była skrępowana.
- Przecież nic złego nie robię - wytłumaczył się.
- Cały czas mi się pan przygląda, a ja nie rozumiem, czemu. W ogóle dziwnie się pan zachowuje. Nie wiem czy dobrze zrobiłam przychodząc tutaj - przestraszyła się jego dzikiego spojrzenia i szybko odeszła.
Blondyn odprowadził ją wzrokiem. Żałował, że zachował się kretyn. Pewnie pomyślała, że jest niezrównoważony. A chciał tylko wyjaśnić to niesamowite podobieństwo. Był pewien, że albo zwariował i widzi ducha albo ma omamy. Nie potrafił tego pojąć. Eliza kopią Caroline. Bez mocnego makijażu, ekstrawaganckich ubrań i drogiej biżuterii, ale kopia. Postanowił, że zrezygnuje z reszty dyżuru, znajdzie zastępstwo i pojedzie do domu. Może to zmęczenie go zmyliło.
W ciągu godziny był już w swoim mieszkaniu. Spojrzał na swoją lewą dłoń. Na serdecznym palcu lśniła złota obrączka. Właściwie nie miała mocy prawnej, ślub się przecież nie odbył, ale kiedy krótko po śmierci Caroline, dostał je kurierem od jubilera, jedną włożył, a drugą schował do pudełka z pamiątkami po niej. Nie zdejmował jej ani razu. Czuł się lepiej, gdy ją miał. Chociaż przez kilka sekund mógł wyobrazić sobie, że Carol żyje i zaraz wróci zmęczona z jakiejś sesji.
Rozmyślania przerwał mu niespodziewany dzwonek do drzwi. Niechętnie podniósł się z kanapy i poszedł otworzyć. Jak wielce był zaskoczony widząc swojego brata Bobby’ego.
- No cześć. Myślałem, że już nigdy nie zobaczę swojego brata - zaczął Bob.
- Cześć. Nie mów tak. Zapraszam - wpuścił go do środka, po czym objęli się po męsku.
- Nie odzywałeś się w ogóle, więc sam wpadłem - wyjaśnił.
- Fajnie, że przyjechałeś. Przepraszam. Wiem, że musieliście się strasznie martwić, ale jak widać żyję i jakoś się trzymam - słabo się uśmiechnął.
- Znam Cię nie od dziś. Zostanę na weekend i sobie pogadamy. Tylko daj jakiś alkohol i mecz Lakersów - poklepał go po ramieniu.
Stary dobry Bobby. Zawsze wiedział jak trafić do brata. Całą noc kibicowali ukochanej drużynie z piwkiem i chipsami pod ręką. Chris niby na chwilę przestał żyć tym, co się stało, ale wiedział, że to nie wypełni pustki po stracie Carol. Mówią, że ból mija. Może i tak jest, ale nikt nigdy nie zastąpi mu narzeczonej.
Weekend w towarzystwie brata minął niespodziewanie szybko. Blondyn musiał przyznać, że ta wizyta faktycznie dobrze mu zrobiła. Wygadał się najbliższej osobie, otrzymał zrozumienie i wsparcie. Obiecał też, że niedługo zjawi się w domu rodzinnym. Podziękował Bobowi, odprowadził go do auta i pożegnali się. Postanowił nie wracać jeszcze do domu. Słońce wyszło kompletnie zza chmur i ogrzewało miasto. Poszedł do kwiaciarni po bukiet kwiatów a przy cmentarzu kupił nowe znicze. Do pomnika Caroline trafił praktycznie na pamięć. Posprzątał, pozbierał liście. Wyrzucił stare, uschnięte kwiaty i położył nowe. Zapalił znicze i postawił je obok. Przysiadł na ławce.
- Dziękuję Ci kochanie. Wiem, że Bobby to Twoja sprawka. Zawsze wiedziałaś, co jest dla mnie dobre. Tak mi ciężko bez Ciebie, nie mogę się pozbierać. Teraz mam już pewność, że czuwasz nade mną, miejmy nadzieję, że będzie mi łatwiej. Chciałbym Cię teraz przytulić. Kocham Cię Carol..- czuł, że znowu popłacze się jak dziecko, więc wyjął z kieszeni chusteczkę. Patrzył na małą fotografię dziewczyny na nagrobku, a łzy ciekły mu po policzkach.
Po paru minutach uspokoił się, odczuł niewielką ulgę. Mógł odejść. Wiedział, że ona tego chce.
Poza tym musiał się jeszcze pokazać w szpitalu. Pojechał do domu. Wziąć pobudzający prysznic, zjadł kanapkę, wypił kawę, przebrał się i ruszył do pracy. Na miejscu nie narzekał na nudę. Czekała na niego kolejka małych pacjentów. Lubił dzieci. Dlatego chciał im pomagać. Najczęściej leczył katary, przeziębienia, grypy. Czasem trafiały się cięższe przypadki. Nigdy jednak nikogo nie stracił. Był lekarzem z powołania. Na studiach radził sobie świetnie, wykładowcy chwalili go i wróżyli karierę w zawodzie. Chris zawsze był skromny, nigdy się przesadnie nie przechwalał. Wiedział, że robi dobre rzeczy a dobro nie przyjmuje pochwał.
Taki już był.
_________________________________________________________________
Tym razem dodałam odcinek jak trzeba :) Serdecznie dziękuję za wszystkie komentarze. Naprawdę dodają mi skrzydeł.
Chciałabym zasięgnąć Waszej opinii. Mam przygotowany projekt na temat One Direction. Myślicie, że powinnam go opublikować?
Piszcie w komentarzach.
Do spisania ! :*
- Wszystko w porządku panie doktorze?- Zapytała kobieta, która była powodem jego bladej twarzy.
Spojrzał w jej stronę i przeraził się. Nie wiedział, co ma zrobić, jak się zachować, co myśleć. Wolontariuszka wyglądała jak… Caroline. Miała jej oczy, nos, włosy, usta. Wyglądała jak jej siostra bliźniaczka. Opanował się dopiero, gdy zapytała czy zawołać innego lekarza, by mu pomógł. Nadal przyglądał jej się z przerażeniem, ale odezwał się.
- Kim pani jest i dlaczego przeszkadza mi pani w badaniu?- Mówił to tak jakby słowa grzęzły mu w gardle.
- Nazywam się Elizabeth Wilson, jestem tutaj wolontariuszką. Przyszłam tutaj w poszukiwaniu mojego rodzeństwa - poinformowała spokojnie.
- Lizzy to nasza starsza siostra - dodał Ethan.
- Powie mi pan, dlaczego Em tutaj trafiła?- Objęła siostrę ramieniem.
-Jasne - wydukał po chwili.
Z trudem panował nad emocjami i wytłumaczył Elizie, co się stało. Potem brunetka odesłała rodzeństwo do domu, a sama chciała wrócić do swoich obowiązków, jednak Chris ją zatrzymał.
- Mam teraz przerwę. Zechciałabyś wyjść ze mną do parku?- Był bardzo ciekaw skąd wzięło się to podobieństwo.
- Dobrze. Ja też mam chwilę - niepewnie się uśmiechnęła.
Usiedli na jednej z ławek w parku i przez kilka minut nic nie mówili. Blondyn wciąż jej się przyglądał nie zważając na to jak ona się z tym czuje.
- Nie chcę być niegrzeczna, ale proszę przestać - była skrępowana.
- Przecież nic złego nie robię - wytłumaczył się.
- Cały czas mi się pan przygląda, a ja nie rozumiem, czemu. W ogóle dziwnie się pan zachowuje. Nie wiem czy dobrze zrobiłam przychodząc tutaj - przestraszyła się jego dzikiego spojrzenia i szybko odeszła.
Blondyn odprowadził ją wzrokiem. Żałował, że zachował się kretyn. Pewnie pomyślała, że jest niezrównoważony. A chciał tylko wyjaśnić to niesamowite podobieństwo. Był pewien, że albo zwariował i widzi ducha albo ma omamy. Nie potrafił tego pojąć. Eliza kopią Caroline. Bez mocnego makijażu, ekstrawaganckich ubrań i drogiej biżuterii, ale kopia. Postanowił, że zrezygnuje z reszty dyżuru, znajdzie zastępstwo i pojedzie do domu. Może to zmęczenie go zmyliło.
W ciągu godziny był już w swoim mieszkaniu. Spojrzał na swoją lewą dłoń. Na serdecznym palcu lśniła złota obrączka. Właściwie nie miała mocy prawnej, ślub się przecież nie odbył, ale kiedy krótko po śmierci Caroline, dostał je kurierem od jubilera, jedną włożył, a drugą schował do pudełka z pamiątkami po niej. Nie zdejmował jej ani razu. Czuł się lepiej, gdy ją miał. Chociaż przez kilka sekund mógł wyobrazić sobie, że Carol żyje i zaraz wróci zmęczona z jakiejś sesji.
Rozmyślania przerwał mu niespodziewany dzwonek do drzwi. Niechętnie podniósł się z kanapy i poszedł otworzyć. Jak wielce był zaskoczony widząc swojego brata Bobby’ego.
- No cześć. Myślałem, że już nigdy nie zobaczę swojego brata - zaczął Bob.
- Cześć. Nie mów tak. Zapraszam - wpuścił go do środka, po czym objęli się po męsku.
- Nie odzywałeś się w ogóle, więc sam wpadłem - wyjaśnił.
- Fajnie, że przyjechałeś. Przepraszam. Wiem, że musieliście się strasznie martwić, ale jak widać żyję i jakoś się trzymam - słabo się uśmiechnął.
- Znam Cię nie od dziś. Zostanę na weekend i sobie pogadamy. Tylko daj jakiś alkohol i mecz Lakersów - poklepał go po ramieniu.
Stary dobry Bobby. Zawsze wiedział jak trafić do brata. Całą noc kibicowali ukochanej drużynie z piwkiem i chipsami pod ręką. Chris niby na chwilę przestał żyć tym, co się stało, ale wiedział, że to nie wypełni pustki po stracie Carol. Mówią, że ból mija. Może i tak jest, ale nikt nigdy nie zastąpi mu narzeczonej.
Weekend w towarzystwie brata minął niespodziewanie szybko. Blondyn musiał przyznać, że ta wizyta faktycznie dobrze mu zrobiła. Wygadał się najbliższej osobie, otrzymał zrozumienie i wsparcie. Obiecał też, że niedługo zjawi się w domu rodzinnym. Podziękował Bobowi, odprowadził go do auta i pożegnali się. Postanowił nie wracać jeszcze do domu. Słońce wyszło kompletnie zza chmur i ogrzewało miasto. Poszedł do kwiaciarni po bukiet kwiatów a przy cmentarzu kupił nowe znicze. Do pomnika Caroline trafił praktycznie na pamięć. Posprzątał, pozbierał liście. Wyrzucił stare, uschnięte kwiaty i położył nowe. Zapalił znicze i postawił je obok. Przysiadł na ławce.
- Dziękuję Ci kochanie. Wiem, że Bobby to Twoja sprawka. Zawsze wiedziałaś, co jest dla mnie dobre. Tak mi ciężko bez Ciebie, nie mogę się pozbierać. Teraz mam już pewność, że czuwasz nade mną, miejmy nadzieję, że będzie mi łatwiej. Chciałbym Cię teraz przytulić. Kocham Cię Carol..- czuł, że znowu popłacze się jak dziecko, więc wyjął z kieszeni chusteczkę. Patrzył na małą fotografię dziewczyny na nagrobku, a łzy ciekły mu po policzkach.
Po paru minutach uspokoił się, odczuł niewielką ulgę. Mógł odejść. Wiedział, że ona tego chce.
Poza tym musiał się jeszcze pokazać w szpitalu. Pojechał do domu. Wziąć pobudzający prysznic, zjadł kanapkę, wypił kawę, przebrał się i ruszył do pracy. Na miejscu nie narzekał na nudę. Czekała na niego kolejka małych pacjentów. Lubił dzieci. Dlatego chciał im pomagać. Najczęściej leczył katary, przeziębienia, grypy. Czasem trafiały się cięższe przypadki. Nigdy jednak nikogo nie stracił. Był lekarzem z powołania. Na studiach radził sobie świetnie, wykładowcy chwalili go i wróżyli karierę w zawodzie. Chris zawsze był skromny, nigdy się przesadnie nie przechwalał. Wiedział, że robi dobre rzeczy a dobro nie przyjmuje pochwał.
Taki już był.
_________________________________________________________________
Tym razem dodałam odcinek jak trzeba :) Serdecznie dziękuję za wszystkie komentarze. Naprawdę dodają mi skrzydeł.
Chciałabym zasięgnąć Waszej opinii. Mam przygotowany projekt na temat One Direction. Myślicie, że powinnam go opublikować?
Piszcie w komentarzach.
Do spisania ! :*